pewupe napisał(a): Skąd mam wiedzieć, że osiągnełam swój limit i już więcej się nie posunę? Czy może bez sensu już brać godziny i walić egzaminy?
Nienawdzię nauki pod egzamin, zależało mi, żeby nauczyć się jeździć.
Pomijając stres, który już minął oidczas nauki - moim problemem nie są przepisy itd, bo to łapię szybko, a zdolności mnualne(?)
Rzadko kiedy udaje mi się przeżyć godziny bez interwencji w kierownicę,,
Nie wiem co mogę zrobić z tym problemem. Czy są jakieś ew, dostosowania samochodu w tej kwestii?
Poddać się już nie potrafię, bo lubię jeździć..
Tylko jak sprawdzić czy ja po prostu dalej się już nie rozwinę?
Hej cześć. Odpowiem tak, jak potrafię, z punktu widzenia niedawnej kursantki.
Każdy w pewnej chwili ma dość nauki pod egzamin. Teraz:
a. Jeżeli jesteś osobą niepełnosprawną dopuszczoną do kursu, to znaczy, że nie masz przeciwwskazań. To najważniejsze
b. Głupie błędy robi każdy początkujący i ja nawet jeżdżąc samodzielnie, często mam do siebie pretensje o głupie błędy...
c. Co to znaczy "interwencja w kierownicę?" Nie rozumiem
d. W kwestii dostosowania auta dowiedz się albo w OSK, który się ogłasza, że szkoli osoby niepełnosprawne i ma auta specjalnie przystosowane (oni muszą się orientować), albo się dowiedz wprost w WORD, ażeby Cię skierowali gdzie trzeba.
A w ogóle, co na to Twój instruktor? Przecież to on przede wszystkim powinien Tobą pokierować Na ostatnie pytanie odpowiedziałaś sobie sama. Lubisz jeździć, chcesz jeździć, a to znaczy, że będziesz jeździć, że się rozwiniesz. Pytanie właściwe brzmi: czy szkolisz się we właściwym OSK, czy masz właściwego instruktora (to nie ma być "najlepsza szkoła nr 1 w mieście" i "najlepszy instruktor", tylko
najlepszy konkretnie dla Ciebie!) Ilość potrzebnych godzin zależy od konkretnego kursanta. Np. nasz instruktor oceniał, że im kto starszy, tym mu trudniej, oraz że kobiety generalnie potrzebują więcej godzin.
Ja oblałam dwa razy. Za każdym razem ten sam scenariusz: nowa sytuacja, popłoch, że nie dam rady, "no nie, ja się poddaję". Najechałam na krawężnik na przykład. Oczywiście nauki pod egzamin miałam już powyżej uszu. Na ostatniej lekcji nasz - surowy - instruktor myślał głośno, że on nie wie, dlaczego oblewam, i że najwyraźniej nie doceniam siebie, bo ja już powinnam jeździć sama.
Olśniło mnie wtedy. Powiedziałam: skoro tak, to koniec! teraz ja się już Wam nie dam oblać. Na III egzaminie walczyłam, manewrowałam. Byłam skoncentrowana na omijaniu niebezpieczeństw, to było najważniejsze. Zdałam, choć bez ochrzanu się nie obeszło (przegapiłam skręt i jak dałam po hamulcu... "gdyby ten z tyłu w nas wjechał, miałaby pani po egzaminie"
)
Egzamin to jednorazowe spięcie się. Ale pierwsze tygodnie za kółkiem bez instruktora obok - to dopiero był melodramat w odcinkach...