Tak naprawde to wszystko zalezy od :
1. czesciowo umiejetnosci
2. w duzej mierze humoru egzaminatora i jego charakteru
3. warunkow na jakie sie trafi
4. nerwow (a wlasciwie umiejetnosci ich utrzymania)
Przyklad - moje 5 podejscie do egzaminu. Manewry wykute na blache-instruktor to sie nudzil tak ze spal sobie na siedzeniu pasazera jak jezdzilem po placu. Poszedlem na egzamin na godzine 16 w okolicach listopada - wiec o 17 z minutami - jak wyszedlem na plac bylo juz ciemno. Luk bez problemu. Robie prostopadle tylem... i kurde no nic nie widze po lewej stronie po prostu - ciemno jak w piwnicy przy zgaszonym swietle. Na czuja sie zatrzymalem. Wrzucam jedynke zeby zrobic korekte. Puszczam hamulec i czuje jak samochod mi do tylu zaczyna... no to szybciej troche puszczam sprzeglo... ale nie potrzebnie. Egzaminator juz mi machnal ze dotknalem slupka. Jak wysiadlem i sprawdzilem to mi brakowalo z 5 centymetrow... Nerwy poniosly - przy drugim podejsciu wg egzaminatora zahaczylem lewym przednim kolem o lewa linie.
A moja dziewczyna - na placu najechala troche (lekko) na linie, na miescie 4 razy jej zgasl, ze 2 razy zapomniala wlaczyc kierunku, popelnila pare innych "malych" bledow... I co ? No i zaliczyla :) za pierwszym podejsciem :)
Jak wiec widac mozna zdac nic nie umiejac a mozna nie zdac umiejac calkiem sporo.
PS. Nie opisuje moich poprzednich podejsc bo wyszlaby za dluga opowiesc. Przyznaje sie bez bicia ze pierwsze 2 podejscia oblane byly z powodu mojego bledu :)
PPS. Wszystko dzialo sie w Warszawie w osrodku na Bemowie
PPPS. Kiedys, "przypadkiem" widzielismy jak zdawala "lapowkara". Egzaminator na nia czekal (tzn ociagal sie z powrotem do pokoju - tak zeby akurat na niego wypadla ta osoba co trzeba) a potem widac bylo jak po prostu podpowiada babce na placu co ma robic ;)