kochani, dylemat mam straszny! :)
9 czerwca udalo mi sie oblac pierwszy egzamin. teoria poszla bez problemu, placyk rowniez. wyjechalem na miasto i generalnie zaczal sie problem. uczylem sie jezdzic na fiacie punto (diesel), zdawalem na chevrolecie, ktorego prawde mowiac w ogole nie czulem. no i wlasnie oblalem, bo nie widzialem samochodu, ktory jechal na pasie obok i chcialem "w niego" zmienic pas.
po konsultacjach z instruktorem stwierdzil, ze mialem pecha i zebym nie bral dodatkowych godzin, tylko sprobowal jeszcze raz, ewentualnie w dzien egzaminu godzinke jezdzenia dla rozgrzania sie.
myslalem przed rozmowa z nim, zeby dokupic sobie pare godzin, ale mowi, ze sa zbedne. w miare dobrze czuje sie za kierownica, ale czasem trafia sie jakis glupi blad z tych mniejszych.
jak wy sie zapatrujecie na takie dodotkowe godziny, czy te kilka godzin pomoga mi cos, czy po prostu mam do bolu probowac zdac ten egzamin?
pozdrowki
pawel