
No cóż, bywa

Za drugim razem tak się rozpędziłem że znowu zapomniałem, że po łuku robi się jeszcze ruszanie na wzniesieniu i jest tam znak stopu, a ja po prostu sobie tamtędy przejechałem szczęśliwy że ruszamy na miasto

No cóż, bywa

Po drugim razie jakoś mi się nie chciało i zrobiłem ponad rok przerwy.
Poszedłem w końcu na jakieś jazdy i po 15h znowu ruszyłem na egzamin.
Znowu zapomniałem (roztrzepany ze mnie typ) i nie wyłączyłem długich świateł które miałem podczas pierwszego etapu i wyjechałem z nimi w miasto. Egzaminator pytał mnie przed wyjazdem czy na pewno wszystko jest ok, a ja potwierdziłem. Później dał mi radę, że jak ktoś tak pyta, to znaczy że na pewno coś jest nie tak jak trzeba i żebym następnym razem pamiętał o tym. Pożegnaliśmy się przyjaźnie i podziękowałem za radę.
Za czwartym razem był ten jeden, jedyny raz kiedy mogłem się o coś przyczepić do egzaminatora. Nie chodzi tutaj w ogóle o same zadania egzaminacyjne, ale naprawdę, był takim burakiem że od samego początku wiedziałem, że z nim się nic nie uda. Nawet na dzień dobry nie odpowiedział. Po przejechaniu łuku, ledwo wsiadł do samochodu i ruszyliśmy na wzniesienie, zaczęło się burczenie że co tak jadę jak baba na sprzęgle, że mam dać gazu i nie zamulać. Szczerze mówiąc "wyłożyłem laskę" na to co mówi i dalej spokojnie jechałem sobie na puszczonym sprzęgle, nie dodając gazu, co jeszcze bardziej go wkurzyło

W końcu gdzieś tam po kilku minutach burczenia, narzekania na to jaki to mało jestem dynamiczny itd, zjechałem na pobocze i przerwałem egzamin i miałem go z głowy. Szczerze mówiąc zupełnie nie miałem nawet ochoty dalej z nim jeździć.
Moja kasa, mój problem.
Za piątym razem trafiłem na bardzo fajnego gościa. Zapytał po co mi prawo jazdy i odpowiedziałem że dziecko niebawem idzie do przedszkola i muszę mieć je czym zawozić. Egzamin trwał 1h i 15 min i koleś przerobił ze mną wszystko co się da. Czemu nie zdałem? Na własne życzenie. Mówił że gdybym słuchał co do mnie mówi i skręcił 30 min wcześniej tam gdzie kazał (udawałem że nie słyszę tego polecenia bo skrzyżowanie było trudne i wolałem jechać na inne

Teraz na egzamin czeka się faktycznie, tydzień. Mogę sobie zdawać do woli, nawet 4 razy w tygodniu. Faktycznie, kiedyś, gdy trwało to miesiąc, to było bardzo irytujące to oczekiwanie. Obecnie problem ten odpada.
Ogólnie potraktowałem sprawę honorowo. Już dawno bym mógł mieć to prawo jazdy, bo znajomy zna egzaminatora w mieście niedaleko i powiedział że nawet za darmo mi ustawi egzamin, ale podziękowałem. Później bym sobie nie darował w razie jakiegoś wypadku że zrobiłem komuś krzywdę na "lewym" prawku, a jeszcze gdybym zrobił krzywdę własnemu dziecku to już nic tylko sznur i do lasu.
Owszem, nie wierzę że ten egzamin i jego zdanie sprawi że będę dobrym kierowcą ale cóż, tak samo po egzaminach na medycynę nie mamy dobrych lekarzy. Praktyka, praktyka, praktyka.
Na luzie sobie ćwiczę. Zostało mi jeszcze 30h do wyjeżdżenia, myślę że w sierpniu podejdę do egzaminu i go zdam, a jak nie zdam, to trudno. Zdam tydzień później.
Histeria nic tutaj nie da.
Na ostatnim egzaminie, ten egzaminator który przerabiał ze mną co się da przez ponad godzinę powiedział że ogólnie dobrze sobie radzę i jak jeszcze trochę popracuję nad szczegółami to zdam, bo nie zrobiłem ani razu jakiegoś groźnego błędu i że nie bał się jadąc ze mną. Mam nadzieję że w sierpniu wpadnę tutaj i pochwalę się że prawdę mówił
