przez Calypso » środa 26 września 2007, 12:46
U mnie przyczyna jest jeszcze bardziej złożona. Bo ja mam takie odczucie, że poprostu nie zdam i koniec, że to nie jest w zasięgu moich możliwości. A stres na egzaminie to nie jest taki zwykły stres, tylko uczucie, że poprostu sobie nie poradzę. Nawet jak będę jechał poprawnie, to i tak zaraz zacznę odlatywać, jak przed utratą przytomności i żeby nie zdać to nawet poplączą mi się nogi na pedałach. Do tej pory popełniłem 3 najcięższe przewinienia - bicie w pieszych na pasach, wymuszenie pierwszeństwa, przejazd na czerwonym swietle. Mocny zestaw.
Ja zdawałem już kilka razy, no jestem za jedną kolejką. Dodatkowe 5 jazd i jeszcze chyba 5 kolejnych brałem już innym ośrodku. Nie było mowy, żebym wtedy coś zamlował. Mój pierwszy instruktor był solidny, nie powiem (bo z tego, co tu czytam, niektórzy nawet nie znają zasad zdwania, to dla mnie jakiś absurd), ale wiecznie na mnie burczał. Na innych też, ale tylko mnie jakoś zdołał przekonać, że sobie nie poradzę. Oczywiście to dowodzi mojej słabości charakteru. Wiem. Moje niezdawanie pewnie musi się brać z tego, że dalej nie czuję się dostatecznie pewny do jazdy. Chociaż czuję, że jak by mnie wypuścić na miasto to raczej siebie, ani innych bym nie zabił. I tu się rodzi cały paradoks. Instruktor w tym drugim ośrodku, który zauważyłem, że bardziej się do mnie przykładał powiedział mi, że obym tak jeździł na egzaminie. A ja wiem, że tak jeździć nie dam rady.
Więc przyczyną może być to odium pierwszego instruktora i moje pierwotne nastawienie. Prawo jazdy jeszcze długo przed kursem traktowałem bardzo ambicjonalnie, dlatego, że już wtedy byłem przeświadczony, że będę miał trudności z nauką. Toteż do kursu podchodziłem jak do czegoś niezywkłego, a przecież zrobienie prawa jazdy to jedna z najzwyklejszych rzeczy w życiu (przynajmniej dla ogromnej większości). To pewnie spowodowało, że niezadowolenie pierwszego instruktora tak we mnie głęboko zostało.
Taki zwykły sres to miałem przed egzaminem ze statystyki. Gościu był nakręcony, a ja trochę zalazłem mu za skórę. Bałem się, że nie zdam w pierwszym terminie, że będe miał poprawkę, albo co gorsza warunek. Ale wiedziałem, że kiedyś mi się to uda, tylko stracę przez to kupę nerwów (akurat zadałem w maju). Tak jak wiedzą to wszyscy zdający na prawko. Ja nie wiem, jak sobie z tym poradzić. A szkoda mi wydawać 116 zł na coś co jest z góry skazane na fiasko. Może przyjdzie taki moment, że poczuję, że jest to w zasięgu moich możliwości. Może kiedyś jakaś sytuacja życiowa przeważy na tym uczuciem niemocy.