To może napiszę jak było ze mną, bo sytuacja chyba bardzo zbliżona.
W okolicach 18 roku życia rodzice dali kasę na kurs. Poszedłem. Szkoła była jakaś pierwsza lepsza, nieszczególna. Jakoś tam jeździłem, ale jak patrzę z perspektywy czasu, to nie czułem tej jazdy. Chociaż tragicznie nie było.
Przyszedł egzamin, żadnych wspomagaczy... stres masakryczny, istny slide show na łuku. Jadę, jadę i po chwili jestem na pachołku. Podchodziłem tak do egzaminu 4 razy. W tym raz nawet przeniosłem się do małego miasta, ale co z tego, skoro paraliżujący stres nie dał wyjechać z łuku

Raz łyknąłem dość mocny lek. Faktycznie na placu pomogło, ale na mieście już było kiepsko, bardzo słaba reakcja, dobrze, że egzaminator dość szybko przerwał egzamin. Chociaż był bardzo spoko z tego co widziałem i jakbym jechał wtedy dobrze przygotowany, w miarę wyluzowany, pewnie byłaby to świetna okazja, żeby zdać egzamin.
No i po tych 4 razach zrobiłem sobie przerwę. Dość długą, bo do 24, a właściwie prawie 25 roku życia. Zmobilizowała mnie presja otoczenia, bo wszyscy mają prawko,bo nawet młodsza siostra ma, a druga jeszcze młodsza właśnie robi. Zmobilizowały mnie też zapowiadane zmiany, których jak widać po "sprawnej" pracy ministerstwa chyba szybko i tak nie będzie.
Wziąłem ze 12 godzin jazd w niezłym OSK. Okazało się, że dopiero teraz poczułem filozofię jazdy ponad toną żelastwa po drogach publicznych. Po 6 latach przerwy udało się zdać "za pierwszym razem". I chyba faktycznie stres jako taki z wiekiem nie przechodzi, ale dojrzałość daje bardzo dużo. Ja w wieku 18 lat psychicznie nie byłem przygotowany, więc zastanów się jak jest u ciebie.
Ja jeżdżąc teraz na doszkalaniu zadałem sobie też pytanie: "Czy mógłbym w tym momencie, sam bez instruktora, który jak coś to depnie, ruszyć na drogę?". Jeśli odpowiedź jest twierdząca, to można podchodzić do egzaminu.
Jak sobie dodatkowo pomóc?
- wyspać się (chociaż ja sny miałem masakryczne noc przed egzaminem),
- wziąć jeszcze jazdę przed egzaminem (ale niekoniecznie, niektórych to męczy),
- zjeść lekkie śniadanie,
- wziąć termin o jakiejś mało tłocznej na drodze godzinie,
-

wspomagacze

- są świetne jak dla mnie pastylki do ssania. Chyba w aptece tego nie ma, ale są dostępne w internecie jako Rescue Pastilles niejakiego dra Bacha. Niby jakieś kwiatowe ekstrakty, nie wiadomo, czy placebo, czy co, ale faktycznie działają! Można wcześniej potestować, jeśli masz w życiu inne stresujące sytuacje. Ale dają faktyczne ukojenie, a wystarczy ze 20 minut, żeby zaczęły działać. Przy okazji nie wpływają nawet minimalnie na koncentrację! Do tego zestawu zapodałem jeszcze polecanego na forum batona z orzechami i efekt był niesamowity. Węglowodany z batona przyjemnie stymulowały, a ta pastylka pozostawiła jedynie delikatną adrenalinkę przydatną na egzaminie, ale paraliż zniknął.
Tyle moich wywodów. Pastylki są dobre, ale warto zastanowić się też nad swoim podejściem psychicznym do prowadzenia pojazdów mechanicznych.