witam
chcę wam opowiedzieć jak dzisiaj nie zdałam egzaminu bo jest to dość niezwykłe...
opowieść muszę zacząć od tego że w dość dziwny sposób zdawałam prawko tzn robiłam je w super ekspresowym tempie tj ok miesiąca, nie robiłam teorii i po miesiącu od zrobienia badań miałam egzamin. spowodowane to było tym iż za tydzień wyjeżdzam za granicę...
przejdźmy do moich postępów
placyk... hmm od początku zero błędów na placyku jeździłam po nim jak chciałam nigdy nie zrobiłam nic niepoprawnie łuku ani podjazdu, a na 18 godz jazd po mieście mój instruktor stwierdził że on nie wie co on będzie ze mną robił bo zdawać mogłam na tamten dzień.
dzisiaj miałam egzamin...
teoria na 100%
przejdźmy do placyku. byłam przeostatnia. wsiadam do samochodu na totalnym luzie (uwielbiam jeździć) a egzaminator do mnie czy mam okulary. ja w tym momencie w szoku bo nie noszę okularów mój wzrok jest idealny (robiłam badania przed kursem) a on że bez okularów niestety nie mogę zdawać. wpadłam w rozpacz bo za tydzień wyjeżdzam. próba z soczewkami nie wyszła niestety:( powiedział że mam 15 min na założenie okularów albo mam sobie znaleźć inny termin. otóż lekarz omyłkowo wpisał mi obowiązek noszenia okularów. co robić facet nie chce mnie puścić. myślę sobie pożyczę od kogokolwiek okulary i będę sobie patrzeć znad nich. jak pomyślałam tak zrobiłam niestety jedyne okulary dostępne na placyku to minus 5 dioptrii o zgrozo, nie widać przez nie kompletnie nic.
omówiłam światełka płyny bez problemu i wsiadam a facet do mnie że jak spróbuję zsunąć je na czubek nosa to od razu mogę wysiadać:(((( i tym sposobem idąc przy mnie i non stop patrząc mi się na twarz spowodował moje totalne nie odróżnianie niczego poza kierownicą(bo miałam ją pod rękoma).
tym sposobem nie wjechałam nawet w łuk po prostu go nie widząc....
równie dobrze mogliby mi kazać zamknąć oczy...
jestem co najmniej wściekła a najgorsze jest to że nawet nie wiem na co lub kogo mam się wściekać bo na siebie chyba nie...
tylko nie piszcie że mam pecha...