Sytuacja pierwsza. Centrum miasta, dwa pasy w jednym kierunku, most, światła i powodowany nimi korek. Tym razem jednak korek jest dużo większy niż zwykle. Poruszamy się w żółwim tempie po moście. W końcu spostrzegamy przyczynę zamieszania - jednemu z kierowców zepsuło się auto. Sam je pcha, podczas gdy kilkudziesięciu "korkowiczów" usiłuje go ominąć lub spokojnie się przygląda... Ale żadnemu nie przyjdzie do głowy, żeby wysiąść, w kilka osób zepchnąć samochód z mostu, że w ten sposób nie tylko pomogą bliźniemu, ale również ułatwią życie samym sobie.
Sytuacja druga. Przejazd przez tory kolejowe. Stary mercedes gaśnie na przejeździe i nie daje się uruchomić. Kierowca wysiada, ale nie radzi sobie z ciężkim autem. Za nim rząd samochodów, które nie mogą go ominąć, bowiem z przeciwka również sunie sznurek pojazdów. Grozę sytuacji potęguje fakt (a może to było litość ze strony dróżnika?), że rogatki drgnęły i zatrzymały się w połowie drogi. Dopiero na ten sygnał kilku kierowców również stojących na torach wysiada szybko z samochodów i błyskawicznie spycha zawalidrogę z przejazdu...
Mieliście coś podobnego? I co wtedy robiliście? Pomagaliście czy pojechaliście sobie dalej.
Ja kiedyś widziałam ale z pozycji pieszego :wink: jak facet sam spychał samochód z lewego skrajnego pasa. Akurat chyba chciał zawracać i się popsuł. Oczywiście nikt się nie zatrzymał poza..........policją. Wysiedli, pomogli zepchnąć na pobocze i sobie pojechali. BRAWO!!!!!
Cały artykuł
http://motoryzacja.interia.pl/news?inf=671161