Ale zauważ, co było przyczyną przekroczenia granic obrony koniecznej (na pewno w przypadku Radosława i Marcina, a prawdopodobnie także w tej drugiej sytuacji). Wcale nie to, że narzędzie było zbyt drastyczne (pięści vs. nóż). Nie o to chodziło. Możesz bronić się nożem, a nawet bronią palną przed atakiem dokonywanym gołymi rękoma. Co do tego nie ma większych wątpliwości w doktrynie i orzecznictwie, nawet w Polsce. Problemem jest co innego. Bezpośredniość.
Wyobraź sobie taką kolejność zdarzeń:
1. Postawny mężczyzna grozi, że cię zabije. Krzyczy do ciebie z odległości 20 metrów, a następnie zaczyna się do ciebie zbliżać.
2. Jest już blisko ciebie i nadal wszystko wskazuje na to, że ma zamiar zaatakować.
3. Zadał ci kilka ciosów. Upadłeś na ziemię. Mężczyzna odszedł kilka kroków dalej i usiadł na ziemi.
Użycie broni palnej tylko w momencie oznaczonym „2” będzie odparciem bezpośredniego zamachu. „1” – jest za wcześnie. Możesz wyjąć broń, ale jeszcze jej nie używasz. Zamach nie jest bezpośredni. „3” – jest już za późno. Bezpośredni zamach już ustał, choć oczywiście pośrednie niebezpieczeństwo nadal istnieje. Jeśli nie wyjąłeś broni wcześniej, to nadal możesz ją wyjąć, ale użycie jej będzie ekscesem ekstensywnym. Co innego gdyby po zadaniu ci kilku ciosów facet cały czas nad tobą stał i ewidentnie miał ochotę kontynuować.
Tak więc podkreślam - w przypadkach, o których mówimy, problemem nie jest to, czym ktoś się bronił, ale to, kiedy się bronił, a raczej "bronił".