przez Vella » sobota 18 lutego 2006, 14:53
Jeszcze nie mam prawka a już "zaliczyłam" wypadek siedząc za kółkiem.
Oczywiście w eLce.
Skręcałam w prawo, z prawego pasa, na światłach, jechalismy wolniutko bo dopiero ruszyliśmy, przyhamowałam jeszcze przed przejściem dla pieszych i bum, coś łupnęło i szarpnęło.
Oczywiście nie skojarzyłam co się stało, myślałam, że szarpnęłam wciskając nie to co trzeba, silnik zgasł albo coś w tym stylu.
Dwie szalenie miłe panie (czytaj: dwa wredne jazgotliwe stare babska) wyskoczyły z pretensjami.
Ich zarzuty: "bo cykamy (kierunkowskaz) to myslały, że przejedziemy". To "myślały" powtórzyły wielokrotnie - w formie najpoważniejszego argumentu ...przeciwko nam. Nawet padło zdanie "pan jest winny bo ja myslałam" :roll:
Obowiązek zachowania właściwego odstępu jakoś umknął ich uwadze.
Wprawdzie nie musiałam hamować, światło zielone dla pieszych ale i dla nas, piesi się kręcili ale była wysepka czyli nie wymusiłabym pierwszeństwa jednak przejeżdżając - jednym słowem mogłam przejechać. Ale przyhamowałam i jak stwierdził instruktor, miałam prawo. Nie było to gwałtowne hamowanie, jechaliśmy z prędkością jakieś 5 km/h, chwilę wcześniej przy ruszaniu (zmiana świateł przed zakretem) zgasł mi silnik.
Panie usiłowały się awanturować, instruktor uspokajał, wskazywał, że to samochód nauki jazdy. Panie zagroziły policją, ale jak ochoczo wyciągnęłam telefon, żeby zadzwonić panie nagle zmiękły i sytuacja zakończyła się ugodą.
Szkody nie były duże, u nas stłuczone światło (popękany ten czerwony plastik z obudowy) i zarysowany zderzak, u pań troszkę więcej, wgnieciona jakaś blaszana siatka z przodu, nie przygladałam sie dokładnie.
Niby nic wielkiego się nie stało, ale to był naprawdę mój pierwszy wypadek. Chociaż gdybym popełniła błąd to instruktor by za niego odpowiadał.
Troszkę się zdenerwowałam, głownie postawą tych pań. Gdy odjeżdżałam noga latała mi na sprzęgle jak nigdy (nawet na egzaminie). Powiedziałam o tym instruktorowi, stwierdził, że jemu też noga lata ;)
Tak się zastanawiam, jakaś przygodna kobieta radziła nam jednak wezwać policję, "bo zapiszą sobie nasze numery i potem zgłoszą, że to my spowodowaliśmy wypadek i ucieklismy".
Tak na wszelki wypadek zapisałam numery tamtego wozu. I zostawilam instruktorowi swoje namiary, jakby sprawa miała jeszcze wypłynąć.
Oświadczenia nie spisywaliśmy, rozliczenie było gotówkowe.
Coś być musi... coś być musi, do cholery, za zakrętem...