Poprzednia środa wieczór (23.30-do 40):
Ponownie zaopatrzony w superogumienie zwane klapkami uderzałem z lacza do roboty. Był piękny, ciepły wieczór, co zaowocowało jak zwykle masą ścigantów w środku miasta, którzy jak można było zaobserwować zajmowali się głównie jeżdżeniem w tę i z powrotem główną ulicą. Byli to oczywiście tzw. mistrzowie prostej, których ulubionym zajęciem jest wyprzedzanie i ryczenie z rury, że w środku siedziały łyse łby nie muszę dodawać. Idę sobie spokojnie aż tu nagle jak pier...lnie. Mija mnie fura. Za nią wielka rura. Za chwilę druga fura. Trzecia fura. Czwarta fura.... Hmm... Przestałem liczyć. Za minut 3 jadą te same fury, w innej kolejności. Za minut kilka peleton powiększony o kilka kolejnych fur w kierunku przeciwnym do przeciwnego, czyli w tym, co na początku. Prędkość mniej więcej 2- lub 3-krotnie wyższa od zalecanej na tym odcinku. I myliłby się ten, kto pomyślałby, że policji nie było. Była mocno zajęta. Pośrodku "odcinka specjalnego" stał sobie radiowóz. Nie zwykły, lecz drogówki. Siedziały sobie w środku dwie w białych czapkach główki. Mocno zajęte z mocno zajętymi umysłami. Jedna papierami, druga krzyżówkami.
Popatrzyłem w ich stronę cokolwiek dwuznacznie. Może patrol w końcu swoją pracę zacznie? A oni na mnie spojrzeli spod byka: niech nam stąd ten piechur co koń skoczy zmyka.
Oddaliłem się błyskawicznie szybkimi krokami.
Cóż będzie, jak łysi sprzymierzą się z pałkami?
Wszak wszystkim wiadomo, że łysi i pała,
to para ekstra cudownie wprost dobrana.
Dobranoc państwu.