jeszcze napiszę coś o wyjazdach dla młodszych kolegów.
paszport wyrabiało się jak dzisiaj w biurze paszportowym przy urzędzie wojewódzkim.
jak ukończyłem 18 lat wyrobiłem paszport i gdy go odebrałem wydawało mi się że świat staną otworem przede mną - nic z tego.
w ciągu dwóch tygodni musiałem paszport oddać tam gdzie jego miejsce, czyli na komendę dzielnicową MO i tam sobie leżał.
za każdym razem, gdy zamierzało się wyjechać trzeba było pisać podanie o wydanie własnego paszportu, który mógł zostać wydany, ale mógł nie zostać wydany.
były dwa kierunki wyjazdów: demoludy, KDL - kraje demokracji ludowej, dawny blok Związku Radzieckiego i na zachód.
gdy jechało się do KDL trzeba było pisać podanie o walutę kraju do jakiego się jechało i krajów tranzytowych. kwotę waluty, którą kupowało się w banku odnotowywano w książeczce walutowej.
od 1972 roku można było do tylko NRD jechać na pieczątkę w dowodzie osobistym do stanu wojennego.
gdy jechało się na zachód były trzy sposoby:
1. wyjazd służbowy i tu nie będę opisywał, bo byłem w ten sposób tylko dwa razy - sportowo.
2. wyjazd turystyczny, aby w ten sposób wyjechać trzeba było mieć 120 $ i co najważniejsze trzeba było udokumentować skąd miało się te pieniądze.
osoby wyjeżdżające służbowo, bardziej majętne miały konto walutowe ale na minimalną wymaganą kwotę, bo przelicznik bankowy był złodziejski.
można było pisać podanie do przydział dewiz, ale to było dostępne dla członków PZPR.
3. wyjazd na zaproszenie. zaproszenie było na specjalnym druku, a zapraszający zobowiązywał się do utrzymania nas przez okres pobytu, co oczywiście było fikcją. zaproszenie takie kosztowało 100 DEM i trzeba było kasę na początek kupić u cinkciarza bo takie wyjazdy były prawie zawsze zarobkowe.
był jeszcze jeden problem, bo każde przekroczenie granicy to pieczątko i miejsce w paszporcie kończyło się, więc trzeba było wyrabiać nowy.
jednak w biurze paszportowym pracowały (we Wrocławiu) byłe siatkarki Gwardii Wrocław (klub milicyjny) i przynajmniej ja dostawałem wklejkę.
tyle o wyjeździe, ale to nie koniec.
po wyjeździe czasami dostawało się zaproszenie na SB u nas na ul. Łąkową. tam smutny pan przepytywał co i jak było. najlepiej był mówić: nie widziałem na wyjeździe innych Polaków, a niemieckiego nie znam, więc nie nie wiem.
przy wyjazdach służbowych była osoba, która pisała sprawozdanie dla SB, u nas był to kierownik drużyny i zdarzało się, że wzywali niektórych uczestników aby uwiarygodnić raport, więc osoba pisząca (przynajmniej w naszym wypadku) czytała nam, aby później nie było obsuwy.