przez probeta » poniedziałek 26 lipca 2010, 09:04
Chyba nie powinnam tego opisywac ze względu na męża - ale co tam
przecież będzie lepiej :D
Prawo jazdy zrobiłam jakieś 20 lat temu i ... nie jeździłam, z różnych
powodów i brak samochodu
i niechęć oddania swojego cacka wtedy młodej żonie. Niestety jak to w
życiu żona się opatrzyła
w międzyczasie mąż został instruktorem więc musiał na kimś trenować
swój świeży zawód. I tym sposobem
niejako po części powtórzyłam nauki pod kierunkiem męża, nie powiem
miałam duże obawy
bo wiadomo że taki tandem nie zawsze zdaje egzamin ale nie żałuję
okazał się jednak
super spokojnym instruktorem - zupełnie inaczej niż w życiu :D
No to teraz moge wam opisać swoją pierwszą jazdę - bez pasażera, bez
instruktora.
Początek był super - Długi (mój mąż dla niezorientowanych i instruktor
nauki jazdy z legalnym papierami )
stał przy drzwiach i mówił co włączyć i czego
nie zapomnieć i że będzie jechał z tyłu - nie ma sprawy, powłączałam
światełka, ustawiłam fotel, lusterka - migacz i jazda. Tylko nogi mi
się trzęsły jakbym jakiś tik miała ale po wykręceniu w ulicę na
szczęście przeszło, za to drążek od zmiany biegów chyba ktoś wodą oblał
bo coś śliski się zrobił - nie było źle, Długi za mną innym samochodem
więc zmiana
pasa bez strachu że komuś zajadę czy że się nie zmieszczę bo źle obliczyłam
odległość.
Dojechałam do domu i nawet zaparkowałam prostopadle tą cytryną (citroen c5)
a że krzywo? nauczę się.
Pomijam juz opowieść jak to po raz pierwszy
wsiadłam do
cytryny i nieopatrznie obejrzałam się do tyłu po czym ja odpinałam pasy mówiąc:
- "nigdy, nie dam rady" - a Długi zapinał przekonując że jednak: "dasz radę"
Ale wracajmy do tematu, Długi powiedział że zaraz wstawi Yariskę do
garażu i poprawi - poprawi? no nie doczekanie, na jedynce to i ja
poprawię - poprawiłam i nawet stara szkoła na linijkę by się nie mogła
doczepić.
3 godziny później znów jazda tym razem do pracy. Długi znów z tyłu,
droga prawie pusta jak to w sobotę, nogi w porządku, drążek zmiany
biegów ktoś wytarł - no super. Na XXXXXXX Długi zatrąbił, pomachał i
zawrócił - dalej już zupełnie sama.
Dojazd na parking przed pracą i pierwszy stres - gdzie do cholery mam
tą przepustkę na parking - bez tego czipa przecież nie wjadę.
Zaparkowałam z boku tarasując całkowicie wyjazd z innego parkingu ale
znalazłam i od razu opuściłam szybę by bez problemu otworzyć
przepustką sobie szlaban. Samo parkowanie na parkingu też obyło się
bez problemu, w sobotę mogę stanąć po przekątnej nawet na 3 miejscach
ale stanęłam prawidłowo. Teraz hamulec ręczny, wyłączenie świateł,
silnika, załączenie blokady i mogę iść do pracy.
Ranek po nocy.
Nawet brak stresu, jakoś to będzie. Wsiadam do
samochodu - nie muszę już ustawiać lusterek, fotela - zwalniam ręczny,
opuszczam szybę by przepustką otworzyć szlaban - cholera dlaczego ta
szyba nie chce opaść - no tak zostawiłam na całą noc zabezpieczony
samochód z otwartym na oścież oknem.
No cóż mam nadzieję że po raz pierwszy i ostatni - dobrze że parking strzeżony.
Droga do domu to pestka choć na Wirażowej nie odważyłam się jechać
więcej niż 70 mimo że pusto jak to w niedzielę o 6 rano.
Dojechałam w zasadzie bez większego stresu. Na osiedlu zaparkowałam
trochę z paniką w oczach ale przerzuciłam na jedynkę, poprawiłam... -
jest dobrze - teraz pogasić wszystko i pierwszy szok - jechałam bez
świateł - nad tym też trzeba popracować - żyję