przez Dziarski Hank » czwartek 04 grudnia 2008, 16:16
Egzamin teoria i praktyka 19 września.
Wstaje rano - leje deszcz. Myślę "super" :?
Wpadam do Wordu 13:05, podrzucił mnie instruktor, bo miałem przed samym egzaminem ostatnią dokupioną godzinę.
Pierwsze wrażenie- :shock: ale ludzi. No nic, 13:15 wywołują, myślę „spoko” teoria obkuta, ale po chwili, „kurde, ale byłby obciach nie zdać teorii” i już panika, no nic, siadam przy kompie, bla, bla, bla test próbny, ok., abym miał takie pytania na tym za chwile.
Trzeba rozpocząć. Wacham się przez chwilę nie wiem dlaczego.
No i poszło. 1 pytanie, łatwizna, ale zaraz, czytać dokładnie 2 razy, obejrzeć zdjęcie 3 razy.
Pikanie klawiatury strasznie rozprasza, a jak test robi kilka osób na raz…. Paranoja.
2 pytanie, 3, 4, 5, … 10, 11, ups ! kurde, tego nie wiem, no nic dalej. Doszedłem do końca. Zajęło mi to z 5 minut. Wracam do tego pytania. Myślę… Kątem oka widzę, że ludzie już kończą. No nic, strzelam, kończę test. Wacham się przez zakończeniem. Ale koniec. JEST 0 błędów. Hehe, wychodzę zadowolony.
Patrzę na zegar. 13:30, myślę, hmm. Zaraz powinni mnie wywołać. (haha) Idę na dwór, leje jak … staję pod daszkiem, wywiązuje się dialog między mną a jakimś gościem co też czeka. Pytam na którą ma – 11:15 :shock: a tu 13:40 na zegarze. Myślę sobie „no to nieźle”.
W środku ciepło, ale harmider, nie słychać jak wywołują, do tego coś głośnik w środku nawalił i w ogóle nic nie słychać. Wychodzę pod daszek bocznym wyjściem. Pod daszkiem 6 osób pali „fajkę”. Postałem 2 minuty, zaczęła mnie głowa boleć od tego.
14:00, 15:00, 15:30 robię się głodby, idę do barku. W środku pusto, nie ma głośnika. Fajnie. Biorę hamburgera, wychodzę, słyszę jak kogoś wywołują. Tak jak bym słyszał siebie, ale….
Wychodzę na dwór, nie to nie mnie, ktoś już poszedł do tego samochodu.
16:00 – słyszę, że mnie wywołują. Rozluźnienie przemienia się w panikę, ale no nic.
Myślę "super, godziny szczytu."
„Witam nazywam się….” itp. Egzaminator – jakiś gościu, brodaty w okularach, myślę, „dobrze że nie >babka<”. Maska do góry. „To jest…” i pustka. Zapomniałem. Przypomniałem sobie. Dochodzę do wlewu oleju. Przypomniałem sobie jak na tym filmie w „poczekalni” pokazali w popełnianych błędach jak gościu powiedział na to „korek wlewu benzyny”. O mało co sam tak nie powiedziałem. Zbiornik płynu spryskiwaczy. „Proszę otworzyć i sprawdzić czy jest”. Otwieram. Nic nie widać. Ani tak, ani tak. „Dobra, jest” – odpowiadam, nie mogę go zamknąć. Ok, pod maską jakoś przeszło. Teraz światła.
Wsteczne, pozycja przód, tył, mijania przód, egzaminator dodaje „I ?” A no tak, podświetlenie tablicy. Drogowe, zapominam wyłączyć po sprawdzeniu, włączam przeciwmgielne tylne. Zwraca mi uwagę, żebym wyłączył drogowe, bo szkoda akumulatora, kierunki, awaryjne, stop, sygnał dźwiękowy, ok. Pada komenda - „Proszę przygotować się do jazdy”. Ok. wsiadam, poustawiałem, czekam na egzaminatora, który zaczął gadać z kumplem.
Sprawdzam, czy włączone światła mam/ Czekam, czekam, myślę, otworzyć drzwi i powiedzieć że już ? Nie, poczekam. Kątem oka sprawdzam jeszcze raz światła. Ok., jedziemy na łuk.
Sprawdzam światła po raz kolejny. Przód, tył, w końcowej fazie cofania złapał mnie skurcz w lewej nodze. Zjeżdżam z łuku, mówi żebym jechał prosto i w prawo, nie bardzo wiem o co mu chodzi, zwraca mi uwagę, żebym go słuchał uważniej. Załapuję, że chodzi o górkę. Poszło bez problemu. Wyjeżdżamy z Wordu. „W lewo”. Pamiętam, że po wyjechaniu w lewo tam jest linia ciągła i nie można zająć od razu lewego pasa. Jazda – zawracanie z wykorzystaniem posesji (chyba na Pogodnej). Parkowanie prostopadłe, zgasł mi, egzaminator udał, że nic nie widział. Na styk, za mało miejsca z mojej strony, ale dobrze. Potem gdzieś skrzyżowania równorzędne.
Jadę krańcową, pada komenda „na skrzyżowaniu/rondzie (już nie pamiętam) w lewo.
Włączam kierunek, za wcześnie, bo jak w sam raz przed jakimś skrzyżowaniem, jakiś gościu wyjeżdżający z lewej myślał, że skręcam w lewo, a ja chciałem w lewo na następnym, zajeżdża mi drogę. Przyhamowałem, „Błąd Pan popełnił”. Paranoja. Chcę zapytać, czy koniec, ale nic nie mówi, jedziemy dalej.
Deszcz sprzyja, jadę 40 po mieście, jak by co, to powiem, że jest ślisko, nie chcę ochlapać pieszych, itp. W pewnym momencie widzę ograniczenie do 70, rozpędzam do 65, żeby nie było, że nie umiem szybciej jeździć. Widzę, że kierujemy się do Wordu. Parkowanie po prawej stronie placu. Mówi „Proszę takim szerszym łukiem, żeby się pan wyrobił”. No dobra. „Proszę zaparkować tu”. Hmm no dobra. „Tu, tu, tu”. Hamuję, patrzę, że stoimy jakoś dziwnie. Pytam się „tak?” Mówi „tak dobrze”. „Proszę zakończyć jazdę”. Wyłączam światła, silnik, jedynka, ręczny. Zapada chwila ciszy. Myślę „trudno, następnym razem”. „Pozytywnie, ale wie Pan, ten błąd…., proszę się pilnować na przyszłość w takiej sytuacji”.
Hehe….