przez mir-0 » piątek 29 maja 2009, 22:41
Ostrzegam, że moja opowieść wyszła dość rozwlekła, i jak ktoś nie ma ochoty czytać całości, może od razu przejść do ostatniego nagłówka, gdzie znajduje się właściwy opis egzaminu ;)
Niestety, trzecie już podejście nieudane. Dwa pierwsze egzaminy oblałem (całkiem słusznie) w Gliwicach. Raz bezczelnie wymuszając, potem wjeżdżając pod prąd (!)
Opis postaram się oprzeć na porównaniu do gliwickiego WORD-u 8)
A więc po kolei: co sprowadziło mnie do Częstochowy?
To długa historia i spróbuję ją możliwie najlepiej streścić. Zaczęło się od drugiego oblanego w Gliwicach egzaminu. Kilka dni po tym traumatycznym przeżyciu jakoś doszedłem do siebie i byłem już w stanie podjąć odpowiednie kroki w celu umówienia się na następną próbę. Zanim jednak poszedłem do WORD-u, wstąpiłem na pocztę wpłacić owe legendarne 112. Tak, na pocztę, bo w Gliwicach, nie wiedzieć czemu, nie zapłacimy za egzamin na miejscu... Następnie udałem się do ośrodka z wielkim rogalem i z dowodem wpłaty w ręku. Niestety, miła pani w okienku oznajmiła mi, że czeka mnie ponowne zdawanie testów, co bardzo zbiło mnie z tropu. Gdy już do mnie dotarło, o co biega, krew się we mnie zagotowała, ale cóż było robić - poleciałem znowu na pocztę dopłacić za teorię (którą w Gliwicach, w przeciwieństwie do Częstochowy, zdaje się osobno od praktyki). Wyznaczony termin na testy: 29 maja, a był chyba początek lutego. Dowiedziałem się przy okazji, że jazdy w moim mieście nie zaliczę, bo zamykają ośrodek. Zbity z tropu jeszcze bardziej, niż poprzednio, poszedłem do domu ze świadomością ostatecznej porażki w walce z systemem...
Jednak jakiś czas później, po przemyśleniu całej sytuacji, wziąłem telefon do ręki i zacząłem dzwonić po okolicznych WORD-ach, bo przecież musiałem wybrać któryś na zdawanie praktyki. Za główne kryterium przyjąłem czas oczekiwania, niestety okazało się, że wszędzie wychodzi około 2 m-cy, co z czekaniem na testy daje razem cztery :| Nie mogłem dodzwonić się tylko do Częstochowy, więc napisałem maila i czekałem może tydzień na odpowiedź, ale za to gdy już ją otrzymałem, jakże byłem zdziwiony! Wynikało z niej, że w tym mieście zapisują na terminy trzytygodniowe, i to w dodatku na egzaminy teoretyczno-praktyczne, co już samo przez się nie mieściło mi się w głowie :D Długo się nie zastanawiając, złożyłem podanie o przeniesienie dokumentów z Gliwic do Częstochowy i o zwrot lekkomyślnie wpłaconych na konto katowickiego WORD-u pieniędzy, których, nawiasem mówiąc, do dziś nie mogę odzyskać. Natomiast przesłanie dokumentów trwało trochę ponad tydzień.
Częstochowa, czyli powoli przechodzę do sedna ;)
Po dwugodzinnej podróży pociągiem, którą prawdopodobnie przespałem, wysiadłem w zupełnie obcym mieście, z wydrukowaną mapą Google w rękach i twardym postanowieniem przebycia 50-minutowej drogi pieszo - bałem się pogubić w częstochowskich autobusach :wink: Na miejscu uderzyły mnie dwie rzeczy: rozmiary ośrodka i sympatyczny akcent w postaci tablicy z napisem "Włącz światła" umieszczonej na szlabanie przy wyjeździe. Termin dostałem dziwnym zbiegiem okoliczności na 29 maja. Wręcz idealnie, odpowiednia przerwa po maturach i jeszcze przed czerwcem, kiedy to niby mają zmienić się zasady egzaminowania. Będąc w mieście, zapisałem się od razu na jazdy, żeby poznać nowego wroga. Wziąłem w sumie trzy godziny na micre, dwie na dwa dni przed egzaminem i jedną rano w dzień egzaminu. Później kupiłem też jazdy na corsie w Gliwicach. To auto, w przeciwieństwie do micry, można znaleźć w naszych szkołach jazdy.
Po pewnym czasie dostałem cynk od kumpla, że naszego ośrodka jednak nie likwidują (potwierdzały to artykuły w necie), ale nie chciałem już kombinować, poza tym odpowiadało mi czekanie 2 m-ce krócej, chociaż wiązało się z dodatkowymi kosztami przejazdu. Z resztą, parę dni później instruktor powiedział mi, że jednak likwidują, i w co tu wierzyć? :? Natomiast Częstochowa okazała się całkiem przyjazna dla kierowcy. Nie licząc jednego lewoskrętu i dziwnych rond (w Gliwicach takich nie mamy :P ) jest spoko. Rozbawiły mnie te zielone słupki oznaczające skrzyżowania równorzędne - pierwszy raz widziałem coś takiego :D Pan Zbigniew (instruktor z dokupionych jazd) to bardzo dowcipny, a za razem rzeczowy człowiek, w ciągu trzech godzin wyjaśnił mi wiele niuansów związanych z tym miastem (gorąco polecam szkołę, do której dotrzemy, idąc Piłsudskiego od dworca w dół i której nazwy nie podam, żeby nie robić kryptoreklamy :P ).
"Dies irae", czyli już na serio przechodzę do sedna 8)
Tak, nadszedł sądny dzień, a ja rano ze stresu nie mogłem przełknąć śniadania. W pociągu oczywiście, jak to mam w zwyczaju, spałem. Na pierwszych 5 minutach ostatniej już jazdy z p. Zbigniewem z resztą też ;) Dowieziony na miejsce, postanowiłem obadać molocha, jakim jest częstochowski WORD, miałem grubo ponad pół godziny wolnego czasu. Zamierzałem też odnaleźć owo tajemnicze miejsce, gdzie należy stawić się do pisania testów. Zacząłem od okolic baru, bo było tam sporo ludzi, jednak po krótkiej chwili doszedłem do wniosku, że to nie tutaj powinienem szukać. Niestety, z roztargnienia zostawiłem w domu te druczki, które dają przy zapisywaniu. W biurze obsługi bez problemu dostałem nowe, wynikało z nich, że mam czekać w miejscu o nazwie "1-KOMPUTEROWA EXP", co pozostawiało mnie tak samo głupim, jak przed otrzymaniem karteczek... :P Na szczęście już niedługo potem znalazłem tą salę (na lewo od wejścia). Jest tam również spora poczekalnia z dwoma telewizorkami lcd - jeden z nich pokazuje, z której godziny wywoływani są aktualnie ludzie na plac, na drugim wyświetlane są różnego rodzaju filmiki, uświadamiające jak wieloma sposobami można oblać egzamin 8) Miła atmosfera, ładne siedzenia, odnowione wnętrze i pani przez wszędobylskie głośniczki (są nawet w kiblach!) wywołująca zestresowanych na plac. Dla porównania: gliwicki WORD jest mały i ciasny, składa się chyba wyłącznie z przedsionka z okienkami (gdzie nawet nie można zapłacić) i długiego, wąskiego korytarza, zwanego poczekalnią. Wnętrze przypomina raczej szpital, a toalety coś jakby lochy. Posiedzieć można sobie na starych ławkach i dostawianych krzesłach, przy czym każde jest z zupełnie innego kompletu. Wzywanie na plac jest bardziej bezpośrednie - egzaminator staje na początku korytarza-poczekalni i wykrzykuje nazwisko następnej ofiary :twisted:
Trzeci upadek: tutaj już naprawdę przechodzę do opisu egzaminu :D
Wracamy do Częstochowy. O teorii nie będę się rozpisywał, z wynikiem 18/18 wyszedłem z sali jako pierwszy i usiadłem w poczekalni, bo na zewnątrz było zimno jak diabli. Jeden z telewizorków oznajmiał, ze na plac wywołuje się ludzi jeszcze z poprzedniej tury, więc czekało mnie małe posiedzenie. W międzyczasie testy napisała kolejna grupa i rozmawiałem chwile z jakąś dziewczyną z tejże właśnie. Po prawie dwóch godzinach oczekiwania, około 13:00, miły głos wywołał mnie na stanowisko nr 2 na górnym placu, gdzie już czekała nowa biała corsa i średnio sympatyczny egzaminator. Zmartwiło mnie to auto, bo znałem tylko starą corsę i micrę, więc świateł musiałem trochę jakby szukać. Awaryjne zostawiłem sobie na koniec, okazało się, że przycisk był ukryty za monitorkiem pokazującym obraz z kamer ;) Łuk i górka bezproblemowo i jazda na miasto! Pojechaliśmy w lewo i znowu w lewo, taką drogą dwujezdniową, której nazwy nie przytoczę, podobnie jak innych ulic, bo miasta zupełnie nie znam i musicie mi to wybaczyć :P Zgodnie z instrukcją, że w przypadku milczenia egzaminatora należy jechać prosto lub główną, jechałem prosto. Jechałem, jechałem i jechałem... Zaczął padać deszcz i miałem okazje popisać się umiejętnością odpalenia wycieraczek :D Potem gdzieś tam skręciliśmy, zawróciliśmy i po dłuższym kluczeniu nieznanymi mi szlakami trafiliśmy na ulicę, na której bywałem, gdy nie miałem co robić czekając na pociąg (Aleje NMP?). Prognozy p. Zbigniewa co do zwiększonego ruchu z powodu jakiegoś tam bazaru z okazji piątku czy coś w tym stylu okazały się prawdziwe. Większość czasu spędziłem tam ślimacząc się w korku i patrząc do znudzenia na tył samochodu przede mną...
To co dalej zrobiłem, świadczy wyłącznie o mojej głupocie :D
Jechaliśmy tą ulicą prosto bodajże do samego końca, aż do owego skrzyżowania, na którym poległem. Gdy podjeżdżałem, egzaminator twardo milczał. Zwolniłem odrobinę, żeby rozejrzeć się i zastanowić, gdzie mam jechać. Prosto się nie dało, poza tym trafiłem na jeden z dwóch pasów do skrętu w lewo - fakt, że były dwa, zupełnie mnie zdekoncentrował. Zacząłem analizować, co jeszcze mógłbym zrobić. Prosto: nie. W prawo: nie. Zawrócić: no, to by było dość dziwne :P (chociaż chyba był tam też osobny pas do tego, nie daję głowy). A więc w lewo! Eureka! Oczywiście już przekraczałem linię zatrzymania w zupełnie żółwim tempie. W trakcie mojej analizy światło zmieniło się na żółte, co zupełnie mi umknęło. Gdy wyjeżdżałem za tę nieszczęsną linię, kątem oka dostrzegłem światło zmieniające się na czerwone, a moja prawa noga na zasadzie odruchu Pawłowa powędrowała w kierunku hamulca. Egzaminator był szybszy, ale to bez znaczenia, bo i tak rozkraczyłbym się na środku skrzyżowania :P
Wysiadka.
- Widzisz gdzie jest linia!?
- No widzę...
W sumie to do samego ośrodka koleś się już do mnie nie odzywał 8) Potem pomyślałem, że mogłem jechać gdziekolwiek, za to by mnie raczej od razu nie oblał, no ale już jest po fakcie...
Tak właśnie kończy się moja przygoda z częstochowskim WORD-em. Byłem zły na siebie jak cholera. Jakby mało było tego wszystkiego, pociąg zwiał mi dosłownie sprzed nosa. No cóż, sam sobie jestem winien. Mimo niepowodzenia, Częstochowa ze swoim ośrodkiem sprawiła na mnie ogólnie dobre wrażenie i każdemu, komu w mieście zamykają WORD, to miejsce mogę polecić ;)