przez takiemalezielone » poniedziałek 07 kwietnia 2008, 21:31
No wiec witam, wpadlam opowiedziec swoja historie.
Dzisiaj zdawalam prawo jazdy po raz czwarty. Pierwszy raz byl dla mnie kosmosem, nie mialam pojecia jak to ma wygladac i od razu oblalam, nie wymieniajac wszystkich swiatel- moja wina, aczkolwiek nikt mi nie powiedzial do konca czego beda ode mnie wymagac (nie poszlam do sali i czekalam na placu:P bo na kursie mi nie powiedzieli, jak to ma wygladac, nie wymienie szkoly jazdy w ktorej sie uczylam bo nie chce robic antyreklamy...), myslalam, ze bedzie tylko luk i miasto. Wtedy trafilam na milego pana, ktory mimo wszystko staral sie mi jakos pomoc, zasugerowac, ale jako, ze nie mialam bladego pojecia, to jednak musialo sie to skonczyc tak, a nie inaczej;)
Za drugim razem, obkuta juz ze swiatel i roznych innych takich, pewna siebie, poszlam z nastawieniem, ze mi sie tym razem uda. Niestety mi sie nie udalo, moze rzeczywiscie czegos nie zrobilam, ale pan na ktorego trafilam okazal sie zimnym chamem za przeproszeniem. Odnosil sie do mnie z ogromna rezerwa, szczerze mowiac juz dokladnie nie pamietam jak to bylo, ale to az szkoda gadac. Nie chcial mi powiedziec, czy zrobilam blad czy nie, wciaz tylko powtarzal, ze skoro uwazam ze wykonalam zadanie pierwsze, to mam zaczac luk. Wiec w koncu stwierdzilam, ze to znaczy, ze wykonalam to zadanie- zaparkowal w kopercie i powiedzial, ze mam kontynuowac. Tak wiec sprawdzilam lusterka, zapielam pasy, sygnal dzwiekowy i ruszam. a On sie drze: STOP STOP nie wykonala pani pierwszego zadania. Na co ja zdumiona: jak to?! Wtedy on zaczal mnie przekonywac, zebym podpisala oswiadczenie, ze rezygnuje z egzaminu, i dopiero wtedy mi powie. Wiec jeszcze 15 minut posiedzialam, pozastanawialam sie, w koncu sie rozplakalam :P i powiedzialam, ze ok. Wtedy napisal mi na kartce, ze nie sprawdzilam ktoregostam swiatla, i ze nie sprawdzilam sygnalu dzwiekowego (co bylo ewidentną bzdurą bo to bylo pierwsze co zrobilam po wejsciu do auta, a swiatla mialam obkute, ale stres mnie zjadl, wiec nie pamietam- moze rzeczywiscie ktores pominelam- tylko z tym klaksonem troche mi kopara opadla).
No juz mniejsza o to. Za trzecim razem swiatla juz moglam wyrwana ze snu w srodku nocy wyrecytowac i pokazac :P, do tego trafilam na surowego, acz naprawde niegroznego pana, ktory byl neutralny- dwie osoby przede mna zdaly, a ja, jako ze pierwszy raz udalo mi sie wyjechac z osrodka, trzeslam sie jak osika- na pierwszym rownorzednym po wyjechaniu z osrodka na prawo nie zauwazylam, ze zza auta przed ktorym chcialam bezkolizyjnie przejechac wyjezdza auto prosto [przejechalabym, no ale fakt, mozna sie bylo przyczepic, pan byl naprawde mily, po samym fakcie nawet jak sie rozplakalam, no ale nie mial wyjscia:P])
Za to uwaga uwaga dzisiaj- czwarty raz- to bylo apogeum!!!
Pan Grzegorz P. potraktowal mnie niemal z buta. Wpisalabym to w ksiedze skarg i zazalen, ale pewnie i tak tego nikt nie czyta i nie bierze pod uwage.
!!!
Trafilam na tego samego pana, co za drugim razem, ale pomyslalam sobie, ze moze mial wtedy zly dzien. Jak juz wszyscy wiedza, swiatla znam na blache. Jestem juz tez w miare dobrym kierowcą, bo chyba nikt ze zdajacych sie tyle nie najezdzil- wykupilam peeelno dodatkowych godzin.
Kiedy stalam przed osrodkiem i czekalam na swoja kolej, podjechal pan G. z oblaną dziewczyną (jakzeby inaczej). Ja akurat mialam w dloni kartke z wypisanymi swiatlami, zeby sobie jeszcze raz powtorzyc. Zatrzymal sie przede mna i mowi, zebym wsiadla. Tak wiec ostatni rzut oka na kartke i wsiadam. Pan G. zauwazyl moja kartke gdy ja chowalam do kiedzeni i mowi: "O, widze, ze mamy sciage?"; ja na to lekko zmieszana mowie przyjaznym tonem, ze tylko sobie rzucilam okiem, zeby sie upewnic. Na co nic nie powiedzial i pojechal ze mna na dolny placyk (zly omen, juz teraz wiem). Powiedzial, ze mam przystapic do egzaminu. Wiedzialam juz, ze wiecej nie powie, takze najpierw powlaczalam i pokazalam mu swiatla. Potem sprawdzilam klakson. Potem otworzylam maske (z malym trudem, bo cyngwajs pod maska w tej Corsie nie chcial sie docisnac, wiec juz mialam zalamke, bo uroczy pan G. pytal mnie 10 razy czy na pewno jestem w stanie przystapic do egzaminu, na co mu odpowiadalam za kazdym razem, ze owszem jestem). Pokazalam wszystkie plyny i jak sprawdzic ich poziom, nastepnie zamknelam maske. Uroczy cham zapytal, czy jestem pewna, ze skonczylam, na co ja, wkurzona, powiedzialam, ze tak. On na to, ze dobrze, i ze w takim razie zaparkuje na kopercie. Zaparkowal i kazal mi kontynuowac. Usiadlam wiec za kierownica, a ledwo usiadlam, samochod zjechal troche do tylu. Na co uroczy cham zaczal sie drzec: "CO PANI ROBI! czemu ten samochod zjechal! pani przystepuje do egzaminu!", na co ja, z pelnym spokojem, odpowiedzialam zgodnie z prawda, ze zle zaciagnął reczny jak parkowal. Zenada. Pan zrobil sie czerwony i powiedzial, ze mozliwe, ale w tej chwili ja jestem kierowcą i to mi zjechal. Zenada jeszcze wieksza.
Tak wiec zaciagnelam prawidlowo reczny, w odroznieniu od pana EGZAMINATORA, zapielam pasy, sprawdzilam lusterka, pipnelam se klaksonem :)), wrzucilam jedynke i ruszylam. Przejechalam metr, bo rzucil sie za mna pan G. i zaczal sie drzec "STOP, STOP, PANI NIE WYKONALA PIERWSZEGO ZADANIA". Na co sie naprawde wkurzylam, zatrzymalam, i pytam, o co mu znow chodzi. On mi na to, ze powie dopiero, jak podpisze, ze rezygnuje z egzaminu. Na co ja momentalnie lzy w oczach, bo z chamem od ktorego jestes zalezny nie wygrasz, i juz wiedzialam, ze po mnie. Ale nie poddalam sie, sprawdzilam jeszcze raz swiatla, i pytam grzecznie: moze mi pan chociaz powie w ktorym momencie? Na co moj cudny dar od losu powiedzial cos w stylu: "ja w ogole nie musze sie odzywac do pani, to pani egzamin, to nie zabawa, pani powinna wiedziec, nie powiem pani, chyba, ze pani podpisze rezygnacje." No i wtedy sie standardowo rozplakalam :P i mowie mu "wie pan, ja rozumiem, ze pan sie zachowuje w granicach prawa, ale zna pan takie pojecie jak ludzka zyczliwosc, ktora tez nie wykracza poza tego prawa granice?", na co cos burknal pod nosem i dalej powtarzal, ze jesli nie wiem co jest nie tak, to w kazdej chwili moge zrezygnowac. Wtedy powiedzialam, ze ostatnim razem spokojnie, bez problemow zdalam placyk, tylko chyba wczesniejszy pan byl w porzadku. Na co znow nie odpowiedzial. Wiec w koncu powiedzialam (i nie wstydze sie tego! powiedzialabym tak jeszcze raz!), zeby wypisal mi ten gowniany swistek i, to juz ciszej..:P, zeby sobie go wsadzil. On z zadowoleniem powiedzial "No to teraz prosze zjechac na prawo, to wypiszemy dokument". Na co ja mu powiedzialam grzecznie, zeby se sam zjechal na prawo. Pan niewzruszony powiedzial, zebym wobec tego usiadla na siedzeniu pasazera. usiadlam, zaczal wypisywac papierek, ja sobie w tym czasie pochlipalam obrazona:P, a gdy dal mi papierek, ujrzalam slowa nastepujacej tresci:
Rezygnacja z jazdy, osoba uzywa pomocy w formie sciagi podczas egzaminu (brak umiejetnosci sprawdzenia swiatel drogowych, hamowania, cofania, tablicy rejestracyjnej)
Na co sie totalnie oburzylam, odpowiedzialam uroczemu panu, ze nigdy wiecej nie zasile jego kieszeni ani zlotówką i ze zycze milego trzepania kasy na kim innym. I ze w zyciu juz nie chce z nim miec do czynienia, bo jest zimnym chamem. A ja naprawde jestem z natury mila i nie pyskuje. Tylko teraz troche zaluje, ze to podpisalam, bo tak naprawde znalam, POKAZALAM i WYMIENILAM te swiatla, a ze sciagi nie korzystalam podczas egzaminu, tylko przed, w ramach powtorzenia. Dlatego uwazam tego pana za swinie.
W zwiazku z tym nasuwa mi sie pytanie, na ktore moze ktos z Was zna odpowiedz- czy mozna zastrzec sobie w podaniu o kolejny egzamin, ze nie zycze sobie, zeby egzaminowal mnie ponownie pan Grzegorz P.?
Pozdrawiam i zycze powodzenia- mam nadzieje, ze nikt z Was nie trafi na tego pana.