Zdałam wczoraj. Za drugim razem, ale zdałam
Podejście pierwsze - 22.05.2012, teoria + praktyka, godz. 14.00
Byłam tak zestresowana, że nie wiedziałam, co się dzieje. W sumie bardziej stresowałam się teorią, bo nie jestem za uczeniem się testów na pamięć, a w tych kilku próbnych, które rozwiązałam, robiłam zawsze głupie błędy wynikające z niedoczytania polecenia... Ale dałam radę, 18/18
Egzamin miałam na 14, więc stwierdziłam, że ostatnie jazdy umówię sobie na ten sam dzień, od 10 do 12. Być może był to błąd, ale kto wie...
Po teorii omówione zostały zasady części praktycznej i cała grupa udała się do poczekalni, ale miałam farta i zostałam wywołana jako trzecia. Trafiłam na pana Zygmunta B., starszego jegomościa w okularach, który zaprowadził mnie do samochodu mrucząc coś pod nosem... Do sprawdzenia dostałam kierunkowskazy i poziom płynu do spryskiwaczy, więc otworzyłam maskę i podeszłam, pokazałam wlew, i zgodnie z tym, czego uczono mnie na kursie, otworzyłam tenże wlew i sprawdziłam, czy jest widoczne lustro płynu... Patrzę, nie ma... Więc powiedziałam, że dolałabym płynu do zbiornika, gdyż owe lustro nie jest widoczne. Egzaminator spojrzał się na mnie jak na idiotkę, po czym powiedział, że nawet on widzi, że płyn jest w zbiorniku. Potem dopiero skapnęłam się, że w tym samochodzie ten zbiornik wyglądał inaczej i był właściwie cały widoczny, ale ja z tego stresu nie wpadłam na to, żeby to sprawdzić. Więc poprawiłam się i powiedziałam, że zbiornik jest jednak pełen. Na co pan B. stwierdził, że jemu to nic nie mówi... Byłam już cała mokra ze strachu, ręce mi się trzęsły i nie umiałam się wyjąkać, z resztą nie wiedziałam o co mu chodziło... W końcu wydukałam DOKŁADNY opis poziomu płynu (chyba chciał, żebym wzięła z domu linijkę i mu zmierzyła ten poziom, bo musiałam opisywać, że jest on DELIKATNIE poniżej szyjki od wlewu, czy jakoś tak, etc, etc...)
W każdym razie kazał mi iść sprawdzić kierunkowskazy. Więc zamknęłam wlew do zbiornika, a on powiedział, że on zamknie pokrywę, tylko mam się UPEWNIĆ, czy zamknęłam ten wlew. No to powiedziałam, że zamknęłam, ale dla świętego spokoju sprawdziłam, docisnęłam i było git - no aż taką lamą nie jestem, żeby nie umieć tego zrobić. Poszłam więc włączyć światła, a pan mnie woła - "No widzę właśnie, jak pani zamknęła ten wlew" - muszę dodawać, że był on otwarty na oścież i, że to bynajmniej nie była moja sprawka? Ale mniejsza - sprawdziłam kierunkowskazy i jazda na łuk. Łuk bezbłędnie, chociaż sprzęgło w tej Lce chodziło jakby chciało, a nie mogło, więc cholernie bałam się, że mi zgaśnie. Ale udało się i śmigamy na wzniesienie. I tu niestety przez to sprzęgło poległam podwójnie, nie wyczułam go i dwa razy zgasł i się stoczył. Do widzenia.
Na szczęście byłam z mamą, która obserwowała plac na monitorze, więc stanęła w gigantycznej kolejce do zapisów. Terminy były na 2. lipca, ale słyszałam o możliwości odwołania się i przyspieszenia terminu, więc wystosowałam odpowiednie pismo do dyrektora WORDu, ale na końcu po wizycie (długo czekałam na odpowiedź, więc się do niego udałam osobiście) wyśmiał mnie, powiedział, że trzeba było zdać za pierwszym razem i ostatecznie termin dostałam na 11.07.
Podejście drugie - 11.07.2012, praktyka, godz. 10.00
Stres był już dużo mniejszy - wykupiłam sobie kilka godzin jazd na parę dni przed, a że szło mi super, to chyba najbardziej bałam się stresu na placu, i że znów trafię na takiego przemiłego egzaminatora, jak poprzednio. Zjadłam batonika, jak też wyczytałam na tym forum
i zadziałał jak jadalny talizman, bo doznałam wielkiego przypływu wiary w siebie.
Gdy po ok. 45 minutach zostałam wyczytana w poczekalni, to z uśmiechem na twarzy podeszłam do pana Rafała S., który bardzo sympatycznie powitał mnie słowami "Widzę, że uśmiech na twarzy jest, czyli będzie pozytywnie" - to jedno zdanie tak podniosło mnie na duchu!
Dostałam znów płyn do spryskiwaczy, a światła cofania. Płyn tym razem mogłam sprawdzić tak jak mnie uczono - zbiornik nie był widoczny, więc otworzyłam wlew, ale patrzę, lustra znowu nie widać... Ale pomyślałam - co mi tam, powiem, że widzę
Zamknęłam wlew, egzaminator stwierdził, że świetnie, i mam sprawdzić światła. Wsiadam więc do auta, wrzucam wsteczny, wychodzę, dupa. Wsiadam znowu, wrzucam ponownie, wysiadam, dupa. Wsiadam znowu, i... dopiero się skapnęłam, że nie przekręciłam kluczyka na zapłon... <fejspalm> A zmyliło mnie to, że w tym aucie coś chodziło! Nie pamiętam już, czy to była klima, czy coś, w każdym razie coś tam buczało i włąśnie dlatego wydawało mi się, że zapłon jest - a nie było, nie spojrzałam na kontrolki. Ale gościu się nie przyczepił, sprawdziłam światła i dzida na łuk. Łuk bezbłędnie, jedziemy na wzniesienie. Tu zaczęłam się stresować, ale ruszyłam bez problemu, płynnie, nawet nie szarpnęło ani nic
No to na miasto!
Dostałam w sumie bardzo łatwą trasę, ale nie pamiętam ulic, więc wiem tylko, że skręciłam z WORDu w prawo (wbrew pozorom to nie takie oczywiste, jeden ziomek na egzaminie pojechał w lewo, brawa dla niego
), na skrzyżowaniu w prawo, potem na drugich światłach w lewo, dalej nie pamiętam tych ulic, potem parkowanie skośne, zawracanie, przejazd przez os. Kosmonautów, gdzie egzaminator chyba mi nie zaufał, bo widziałam że chce mi depnąć po hamulcu, gdy dojeżdżałam do krzyżówki równorzędnej, na której stała jakaś inna Lka po prawej stronie i chyba nie wiedziała co się z nią dzieje, ale szybko zahamowałam i było git (i tak bym zahamowała, ale chciałam stanąć trochę bliżej, ale rozumiem w pełni jego reakcję
). Potem z tego osiedla wyjechałam prosto, wjechałam na tą taką 4-pasmową jezdnię, jak się kończy Lechicka, i potem w prawo do WORDu. Na wjeździe się jedynie przestraszyłam, bo szła jakaś pani i musiałam ją przepuścić przed bramą, więc zaciągnęłam ręczny, ale udało mi się ruszyć pod górkę, ale potem drugi raz, bo szlaban nam się zamknął, ale też dałam radę, dojechałam i zaparkowałam.. Już się bałam, co mi powie, że mi wytknie jakieś błędy o których nie mówił po drodze, a tu niespodzianka! Pan Rafał spytał, jak oceniam przejazd. No to powiedziałam, że jak na ten poziom stresu, to chyba nie było najgorzej.. Spytał więc, czy jakbym się nie stresowała, to by było jeszcze lepiej - ja odpowiedziałam, że pewnie tak, na co on stwierdził, że w takim razie zaraz wpadnie w kompleksy
I powiedział, że dałam mu nadzieję, że są jeszcze ludzie, którzy umieją jeździć, pytał się, czy się zajmuję motoryzacją, a jeśli nie to powinnam. Bo było super, wynik pozytywny i cieszy się, że mógł mnie egzaminować!
Miałam wielkiego fuksa, że trafiłam na tak sympatycznego egzaminatora - uśmiech i żart umieją człowieka podbudować, a wiadomo, że nie każdy jest w stu procentach pewny swoich umiejętności, szczególnie na egzaminie, gdzie dochodzi duży stres.
Uważam, że każdy egzaminator powinien choć na początku powiedzieć jakieś miłe słowo - choćby własnie, by ten stres rozładować. Na kursie możemy w końcu jeździć cudownie, bo znamy naszego instruktora i nie boimy się go, a gdy na egzaminie trafi się taki niemiły, oschły i złośliwy człowiek, to nie można skupić się na jeździe, bo adrenalina skacze na Mount Everest i ni cholery nie chce zejść. A przecież nie o to tu chodzi
Hmm... jeśli chodzi o jakieś rady ode mnie...
1) Zjedz batonika.
Może to chore, ale ten głupi kawałek czekolady naprawdę mi pomógł.
2) Nawet, jeśli trzęsiesz się ze strachu, wmawiaj sobie, że jest dobrze, i podejdź do tego z uśmiechem.
3) Wyobraź sobie, że obok Ciebie nie jedzie egzaminator, tylko instruktor z kursu. Też mi pomogło.
4) Żeby uniknąć uderzenia w tylny słupek na łuku, warto przed ruszeniem z koperty startowej po prostu odwrócić się i ocenić odległość, a potem zachować taką samą... Bo łuk łukowi nie równy.
5) Pamiętaj, żeby sprawdzać światła na zapłonie...
(ale żenada)
6) Nigdzie się nie spiesz. Lepiej pojechać trochę wolniej, niż za szybko - przynajmniej nawet w stresie zauważysz wszystkie znaki i nie będzie problemu z jakimś niezatrzymaniem się na STOPie albo coś.
Tyle ode mnie ^^ Mam uśmiech na twarzy jak stąd do Kamczatki i mam nadzieję, że i Wy będziecie taki mieć, po zdanym w poznańskim WORDzie egzaminie
Powodzenia!!!
I gratulacje dla tych, którzy już zdali