Witam!
Chciałbym podzielić się nieprzyjemną historią z dnia dzisiejszego.
Egzamin na B. Teoria - bez problemu. Problemy zaczęły się jak tylko spotkałem egzaminatora. Poinformował mnie, że w egzaminie weźmie udział jeszcze jeden egzaminator - koniec informacji. Nie powiedział jak się nazywa, kim jest, po co jest. Myślałem, że to taka forma nadzoru, ale chyba nie, bo jak robiłem rękaw to przez uchylone okno wywnioskowałem, że panowie są raczej w kontaktach koleżeńskich.
Ale jego obecność nie była problemem. Jako błąd pan Łukasz uznał fakt, że podczas sprawdzania świateł mijania obszedłem samochód, zamiast patrzeć tylko z przodu.
Zaliczyłem lajtowo plac i wyjechaliśmy na miasto. Na skrzyżowaniu z pięcioma drogami pan mówi "pojedziemy drogą jednokierunkową". Więc dla pewności pytam wskazując palcem, czy chodzi o tą. To był mój błąd - musiałem wysłuchać niemiłego i szorstkiego ochrzanu, że przecież egzaminator nie mówi do siebie tylko do mnie.
No i wreszcie sytuacja krytyczna. Wyjeżdżałem z parkingu, gdzie był znak STOP. Zatrzymałem się więc przed nim i po upewnieniu się pojechałem dalej. No i oblane - okazuje się, że pod śniegiem i błotem przyczaiła się niewidoczna linia zatrzymania, której nie sposób było zauważyć (zdarta i zasypana śniegiem/błotem). I zatrzymanie się metr przed nią zostało uznane jako niezastosowanie się do przepisów pierwszeństwa. Bez komentarza..
Dodam jeszcze tylko, że po zamianie miejsc pan Łukasz wracając do PORDu sam pokazał, jak nie należy jeździć.
Współczuję wszystkim egzaminowanym przez pana Łukasza,
Artur