KURS - na Mokotowie, zapisałem się 2.VI.2009, 8-17.VI teoria, 18.VI-17.VII praktyka, 16.VII zapis na egzamin. Przed kursem miałem zero informacji i byłem pełen obaw, ale kurs full ok., co do minuty wyjeżdzony, zero olewki ze strony instruktora, same trudne jazdy, każdy manewr po kilkadziesiąt razy, wszystkie triki i pułapki przy Radarowej (no prawie wszystkie, jak się okaże). Tak że jak się dowiedziałem, że mam 3 tyg. czekać na egzamin to 10 godz. doszkalających wziąłem u tego samego instruktora.
SAMCHÓD - uczyłem się na nówce yarisce 6-cio biegowej, więc na egzaminie trochę zjechana 5-cio biegówka to jakieś dziwne uczucie było. Ale tak po egzaminie to stwierdzam że 5-cio biegowa bardziej mi się podoba, dłuższa droga drążka, biegi wyraźniej wchodzą, jedynka ze wstecznym się nie myli... a już sprzęgło w egzaminacyjnym, łapiące tuż nad podłogą to dla mnie bajka...więc samochód ok.
EGZAMIN 5.VIII.2009, godz 15. - pierwsze podejście, teoria i praktyka razem. Najpierw się trochę wkurzyłem, bo wielu ludzi z mojej grupy czekało na egzamin (ten sam łączony co ja) o połowę krócej !!!!.No dobra, biurwy z okienka, pies to drapał...Kiedy czekałem na praktyczny, to sobie myślę - ale dziś jacyś menelowaci egzaminatorzy...Wyczytują mnie (ok. 16.30), a tu niespodzianka, ten sam egzaminator, który prowadził teorię, młody (młodszy ode mnie :( ), wysoki, inteligentny uśmiech, nie ormowiec, myślę sobie - ok nie będzie źle. Zawsze śmiałem się z tych co oblewają na łuku, ale tu jakieś dziwne uczucie na łuku, jakaś bezwładność i w ogóle jakieś inne odczucia niż na kursie (a manewr na kursie robiłem ze sto razy z zamkniętymi oczami), ale ok., górka też. I tu pierwsza niespodzianka - wyjazd z ośrodka (w sumie tego manewru się najbardziej obawiałem, o 16-tej w największy ruch), nie w Hynka tylko tylną bramą bezpośrednio na Radarową (kilka osób przede mną tak wyjeżdzało, więc komentowałem głośno że chyba dali w łapę). Hmm... dobry znak. Trema od razu mi mineła, bezpośrednio po wyjeździe pierwszy pokaz pewności siebie, śmiało wyprzedzam jakąś turlającą się, chwiejną L-kę, jadę równo 30 (na wypukłościach bez gazu). Nawet nie zdążył kazać mi zaparkować, od razu w lewo w Lechicką (wszystkie równorzędne pod kontrolą) i znowu w lewo w Al. Krakowską, ale zero ruchu z naprzeciwka więc no problem. Na rondzie z Hynka oczywiście zawracanie, dojeżdżam a tam sznur samochodów, oj będzie źle. Ale po włączeniu zielonego jakoś szybko się rozjechały i bez problemu przejeżdzam (światła za rondem i tramwaje pod kontrolą). Wracam prosto Grójecką do trudnego skrzyżowania z Dickensa, ale tam... w prawo, do Pawińskiego i znowu w prawo (do trudnego wyjazdu w Korotyńskiego ze znakiem Stop), myślę o będzie pierwsza poważna próba, ale tam znowu w prawo (ha) i dopiero w malutką Sierpińskiego w lewo. Tam każe mi zawracać (on: o tutaj ten wjazd, tyłem proszę), więc się zatrzymuję, ale za mną już stoi z nieprzytomnym wyrazem twarzy paniusia. Więc jej energicznie pokazuję żeby mnie omineła, i coś komentuję do egzaminatora, a ona ma na twarzy: po 8 niezdanych przyrzekłam sobie że nigdy w życiu nikogo nie wyprzedzę, a szczególnie w tak wąskiej uliczce jak Sierpińskiego, najwyżej w październiku zatrąbię :( .L-ka z naprzeciwka podjechała bliżej więc ta z tyłu już nie mogła mnie wyprzedzić, ale ja tego nie widziałem bo byłem odwrócony, ktoś jeszcze z tyłu podjechał i w klakson, więc egzaminator: niech pan coś zrobi. No to ok., zawracam wjeżdzając przodem w następny wjazd, a wyjeżdzam tyłem przekraczając oś jezdni, bezproblemowo, szybko, sprawnie itp. Wracam na Korotyńskiego i w lewo w słynną jednokierunkową Mołdawską ( myślę sobie , o tu się zacznie), ale on : w prawo proszę, kawałeczek Pruszkowską do Jasielskiej i... w prawo proszę, jadę tak dobrze że nawet nie próbuje mnie złapać na nieprawidłowym skręcie w lewo z jednokierunkowej, w prawo w Korotyńskiego i tu trudny przejazd przez Mołdawską (tam wszyscy mają pierwszeństwo przede mną), ale z przodu nikt nie jedzie, a tych z lewa zatrzymała babcia na przejściu dla pieszych. Ruszam bez stresu, znowu fart. Do Pawińskiego i w prawo oczywiście, do Trojdena i znowu w prawo (reguła egzaminu prawostronnego), jakieś śmiechowe parkowanie prostopadłe (w prawo), za samochodem jedynym na parkingu dla 10-u pojazdów. Po manewrze zgodnie z regulaminem kazał mi się upewnić czy mogę opuścić pojazd (a jak mówię po mojej lewej 8 wolnych miejsc parkingowych :) ). Dalej prosto Trojdena (uwaga na niepozorną równorzędną Sanocką). Dojeżdzamy do Żwirki, a on: w prawo. W tym momencie sobie pomyslałem, to niemożliwe, zdałem !!!. Tu już nic mi się nie może stać. A czułem się jakbym dopiero 5 minut jechał. Zero porównania do wysiłku na jazdach na kursie, z ciągłymi manewrami i wjeżdzaniem w najtrudniejsze sytuacje. Szok !!!. Przy wyjeździe w Żwirki jakiś chwiejny rowerzysta turlał się po chodniku między jezdniami, ale go przepuściłem z komentarzem do egzaminatora, że rowerzysta to mógł raptem przyśpieszyć, a w ogóle to nie prawidłowo po pasach jeździć rowerem itp. (znowu punkty dla mnie). Na skrzyżowaniu Żwirki z Racławicką podczas ruszania spod świateł wyprzedził mnie po prawej stronie jakiś inny rowerzysta, ulica full zapchana , ale ja płynnie za chwilę go prawidłowo wyprzedziłem, i już zaczynam świętować w myślach (a mniej więcej od Ronda przy Hynka truję coś do egzaminatora, on też gada, zero przejęcia, luźna gadka, jazda z pełną łatwością i precyzją). I w tym momencie ja z głupia frant: a panie kierowniku, a czy to prawda że od 9.VI to są inne zasady egzaminów i trzeba informować w czasie jazdy o nieprawidłowo wykonanych manewrach. On zastygł, chwilę myśli - no tak, to prawda. No to sobie myślę - no to amba, nic mnie do tej pory nie informował więc wszystko było ok. Ale atmosfera się jakoś zagęściła. Minuta ciszy i on: no to pana informuję, że źle pan wykonał manewr jazdy po ulicy dwupasmowej w zakresie trzymania się prawego pasa ruchu. Co !!! czyś ty oh..jał, o co ci chodzi, o to że przy wyprzedzaniu rowerzysty zmieniłem pas na lewy???!!!. Nawet nie skojarzyłem że wiadukt nad torami na Żwirki przed 1-Sierpnia przejechałem środkowym pasem, nie skojarzyłem bo codziennie z instruktorem jeździłem tamtędy z Wiktorskiej na Hynka żeby trenować wyjazd z ośrodka, właśnie środkowym pasem, więc zadziałał automat (uważajcie tam!). Więc ja , ale panie kierowniku no przecież to prawy pas ruchu kończący się, a on , ale skąd pan wiedział dwa skrzyżowania temu, na pamięć pan jeździ czy zgodnie z przepisami. Oh, pierwszy raz trochę się speszyłem, tak że jak dojechałem do Hynka to nie zauważyłem że włączyła się zielona strzałka, ale ponieważ tam się długo pali, to piesi przeszli a ja jeszcze zdążyłem. No to już została tylko Hynka, nie może być źle, od razu uciekłem z kończącego się prawego pasa, jeszcze przed strzałkami nakazującymi opuszczenie pasa ruchu, ale sobie przypomniałem o sytuacji z wiaduktu i myślę, o cholera będzie druga N-ka za to samo, ale jakoś przytomnie skomentowałem, że tu już jest linia krawędziowa, a on , no widzę przecież, ok. więc żyję. Zjazd do ośrodka tuż tuż, jadę 60 a tu na moim pasie jakiś pojazd z trójkątem, już nie pamiętam co to było, traktor czy jakiś buldożer, jechał ze 40, więc mam wybór, bojaźliwie się za nim doturlać, czy jeszcze jeden popis, więc bez wahania wyprzedzam, w pełnym tłoku, tak płynnie poszło, że jeszcze zdążyłem wrócić na prawy pas przed zjazdem. A on jakąś taką dziwaczną komendą kazał mi zjechać do ośrodka, że nie byłem pewien o co mu chodzi. Ale ok., koniec!. Jestem w nastroju takim, że nawet sam siebie zaskoczyłem swoją jazdą. Ja to czuję i on to czuje. Jedyne czego od niego oczekuję, to gratulacji i komentarza, że nie widział jeszcze tak jeżdżącego na pierwszym egzaminie gościa, no po prostu euforia. A on się odzywa i co....
SZOOOOKK !!!!!!!!
A co pan myśli !, jak to baba panu zablokowała ! O co mu chodzi ?. Pan chce jechać do tyłu, ktoś inny do przodu, i to nie pan blokował tylko pani ???!!!. Aha , zawracanie na Sierpińskiego. Przez prawie pół godziny z nim gadałem, więc widzę jak zmienia gadkę z normalnej na jakieś takie teatralne gesty, piskliwy ton, zupełna jakaś odmiana, teatr po prostu. Myślę o q~wa, do czego on się szykuje, do czego on się z takim wysiłkiem wewnętrznym zbiera?. Ja, no kierowniku przecież mogła mnie ominąć, mogę się przecież zatrzymać na chwilę na jezdni, pan wskazał wjazd i sposób, no to się trochę zasugerowałem, sytuacja w ogóle śmiechowa była, delikatne przedstawiam swoje stanowisko. A on nic, nie odpuszcza tylko się nakręca. Robi miny, jak Holubek podczas recytacji. Q~wa niemożliwe, on chce mnie oblać, tylko jeszcze nie jest wewnętrznie gotowy, po takiej mojej jeździe musi to zrobić z rozbiegu, bo twarzą w twarz to bym mu w mordę plunął, więc to jest wszystko prawda o q~wach egzaminatorach, teraz znowu miesiąc czekania, myśli zaczynają gonić po głowie, spokój i błogostan już dawno ze mnie wyparowały. No gdybym źle jechał albo jakiś ewidentny błąd zrobił, to bym się pogodził. Ale nie w takiej sytuacji !.Minuta, dwie, trzy a on bredzi, widzę że sytuacja jest poważna, on nie odpuści, więc ja zmieniam płytę, jestem malutki: no tak kierowniku, to już mnie pan pięknie uświadomił, oj bardzo uświadomił, no jak ja tak mogłem, no jakieś zaćmienie słońca chyba miałem, albo księżyca, sam nie mogę w to uwierzyć itp., głupią gadką próbuję rozbrajać sytuację, on dalej bredzi pięć minut o jednej nic nie znaczącej sprawie. On (wysila się na wredny ton, miny, teatralne długie przerwy między zdaniami) : i to mnie najbardziej boli... jak to... pan oczekuje że co... że wszyscy się rozpłyną bo pan robi manewr (ale ja nic takiego gamoniu nie oczekuję, ale już się nic nie odzywam, tylko potakuję). Już mnie to powoli irytuje, więc się go pytam, no to jaki w końcu wynik egzaminu ?. A on ... pozytywny...Ale jekieś 4 N-ki do arkusza mi wsadził.
Podczas jazdy to mógł mi nagwizdać, ja byłem królem, a on co najwyżej bagażem, normalnie poza egzaminem to pół sekundy by nie mógł tak świrować do mnie. No to mnie po egzaminie gnój przeczołgał. I tak się zastanawiam, a jak bym się inaczej zachował podczas rozmowy, pozostał sztywny i dał mu po prostu podjąć swoją decyzję, to co. Niby jazdę ma moją oceniać. I tak po szybkim zrobieniu kursu, zdaniu za pierwszym razem zamiast triumfować to piszę jakąś iliade i odyseję. Bo mi jeszcze śmigło chodzi...Gnój jakby napluł mi w tort na urodzinach. I to egzamin na prawko był, a weź spotkaj na swojej drodze prokuratora, sędziego, komornika...
PS. a oni tam może siedzą wieczorami i oglądają te filmy z egzaminów i się ryją...
Relacja z linni frontu - egzamin WORD Radarowa