przez Vella » piątek 06 stycznia 2006, 13:07
No i jestem.
Nie mam sie czym chwalić :(
Zaczęło się kiepsko. Wczoraj wieczorem się pochorowałam. Od kilku dni męczyło mnie coś jakby grypa żoładkowa, ale sądziłam, ze już mi lepiej. Wczoraj myślałam, że to tylko stres, dopóki nie dostałam torsji i gorączki ponad 38 stopni - nie byłam w stanie się utrzymać w pionie, zaczęłam tracić przytomność, do łazienki lazłam na czworakach :(
Ale dziś rano dużo lepiej. Tableteczka, prawie wcale stresu.
No, troszeczkę obaw przed teorią, ale pogadałam z ludźmi, pośmielismy się, egzaminator z teorii sobie dowcipkował a obsługę komputera wyjaśniał jak przedszkolakom.
Banalne. Nie spieszyłam się, tak na wszelki wypadek wszystko sprawdziłam dwa razy ale wynik spoko - 0 błędów. Odetchnęlam z ulgą.
Z 11 osób 4 oblały teorię (2 panów i 2 panie).
Nas siedmioro (w tym jeden jedyny rodzynek) poszło do sali na losowanie.
Oczywiście idąc do sali piętno niżej zdążyłam się zgubić :/
Egzaminator bardzo wesoły i sympatyczny.
Wylosowany zestaw: parkowanie równoległe i ruszanie na wzniesieniu. BANALNE!
Po prostu lepiej być nie może.
Na placu mróz. Byłam ostatnia i zmarzłam okropnie, prawie nie czułam palcow nóg. A jeszcze jak zmieniłam buty zimowe na półbuciki na płaskim obcasie... brrr
Ludziom szło nieźle, Humory nam dopisywały. Wcale sie nie bałam, zdązyłam już uwierzyć, ze zdam.
Pierwsze 4 panie zaliczyły plac. Ale potem dobrą passę zepsuł chłopak. Oblał on (na łuku), potem najstarsza w naszym towarzystwie pani (na górce) a potem...
Egzaminator był naprawdę sympatyczny. Nie czepiał się drobiazgów, doradzał żeby się trzymać prawej strony itp. Raczej jak dobry instruktor a nie typowy egzaminator-potwór.
Odprężyłam się, uwierzyłam, że zdam. Niepokołam się tylko tym co będzie na mieście, już się widziałam na ulicy. Koperta to prościzna, nawet wypatrzyłam, że ten słupek, którego identyfikacja zawsze sprawiała mi najwięcej problemu rózni się od innych odrapaną farbą. A za nim żadnego innego, z którym mozna by go pomylić. Bajecznie.
Za bardzo się odprężyłam. Zbyt luźno się poczułam. Niepotrzebnie uwierzyłam w siebie :(
Sama nie wiem jak to się stało, ale...
...oblałam na łuku...
(Tak tak Myslovitz, widzisz jak wiele wspólnego mamy?)
Za pierwszym razem byłam zbyt wesoła, odrobinę najechałam na lewą linię przodem auta. A za drugim... skoncentrowałam się, ale...
Nie wiem jak to się stało, było dobrze, dobrze, aż tu nagle znalazłam się poza łukiem. Na żółtej linii od skośnego.
:(
Nawet najbardziej sympatyczny egzaminator nie mógł mi tego zaliczyć, zwłaszcza w obecności tylu świadków.
Dostałam karteczkę z N, trochę dobrych rad i mnóstwo sympatycznych słów.
I tyle :(
Koniec.
Na nowy termin się nie zapisywałam. Mam już dość.
Skoro nie umiem głupiego łuku po wyjeżdżonych 41 godzinach to widać się nie nadaję na kierowcę.
Głupi łuk i to z lusterkami oblałam, a tego w nowej wersji bez lusterek z odwracaniem się do tyłu - niewykonalne. I parkowanie na miescie...
Po cholerę mi to głupie prawko, żeby faceta wozić z imprezy? Niech nie pije to będzie sam prowadził. :/
Nigdy nie lubiłam samochodów.
Coś być musi... coś być musi, do cholery, za zakrętem...