Mam strasznie dziwny problem. Dziś zdawałem prawo jazdy kategorii A. Plac z małymi trudnościami ale zaliczony. Po dłuuugim oczekiwaniu na miasto wywołali w końcu mnie i jeszcze jednego chłopaka.
Na mieście spoko. Raz Tylko egzaminator przez radio powiedział coś w stylu "Ruszaj się! To zielone nie będzie się nam świecić wiecznie". Właściwie to prawie krzyczał i w ogóle był nie miły. Potem oczywiście zamiana na mieście i powrót do WORDu.
I tu największe zaskoczenie.
Opisując najdokładniej po tym jak wysiedliśmy z samochodu zostaliśmy pożegnani tekstem "szerokiej drogi".
Kiedy zapytałem czy zdaliśmy nic nie odpowiedział a gdy zapytałem o kartę przebiegu egzaminu powiedział coś w stylu "idzie do wyrzucenia, jak chcesz to możesz ją wygrzebać".
Fakt tego, że moim zdaniem zostaliśmy niestosownie potraktowani przez niego nie jest dla mnie ważny. Ale w końcu zdałem ten egzamin czy nie?
Do biura obsługi była długa kolejka a nawet nie chciałem się wygłupiać. Karty przebiegu w rezultacie nie dostałem.
Miał ktoś taką sytuację? Ktoś potrafi mi powiedzieć czy zdałem czy nie?
Może jechać do WORDu i się dopytać?
Fakty w skrócie:
-Podczas jazdy egzaminator nie wytknął błędu (raz tylko powiedział, że mam się śpieszyć na zielone)
-Po przyjeździe pożegnał nas "szerokiej drogi" nie mówiąc nic o tym, że oblałem egzamin
-Karty przebiegu egzaminu nie dostałem ewentualnie mogłem "znaleźć sobie ją w koszu" (może to takie jego poczucie humoru) oO.