To ja też opiszę, jak było w moim przypadku.
Teoria zdana za pierwszym podejściem 11.01.2013, bezbłędnie, jeszcze udało mi się na starych zasadach. W tym samym dniu miałam też pierwszy egzamin praktyczny. Nr samochodu 68 bodaj (za fotelem kierowcy na podłodze leży charakterystyczny niebieski parasol
, egzaminator F. B.)- placyk zaliczony bezbłędnie, ale egzamin oblany na mieście po kilku niezbyt przyjemnych sytuacjach (np. inteligentna inaczej kobieta zatrzymująca się przy samym skrzyżowaniu na środku drogi w celu zrobienia zakupów, dwa auta które prawie zderzyły mi się przed samą maską- reakcja egzaminatora na moje gwałtowne hamowanie z tegoż powodu to, cytuję: "Co też pani robi, dlaczego pani nie jedzie?!"). Efekt to całkowite rozproszenie i dwukrotny błąd przy skręcaniu w lewo na drogach jedno- bądź dwukierunkowych, egzamin oblany po prawie godzinie kluczenia po osiedlowych drogach.
Podłamana może nie byłam aż tak, wiedziałam, że nie wszyscy są tacy super, żeby zdać za pierwszym
. Wiedziałam też, że błąd ewidentnie popełniłam ja, choć byłam zła, że egzaminator stworzył dość nerwową atmosferę, szeleścił papierkiem dla rozproszenia, opryskliwie komentował moje manewry- aż w końcu nerwy mi puściły i wynik był negatywny. No, ale mówi się trudno, podeszłam do okienka i wykupiłam egzamin nr 2, który, zgodnie z rybnicką ślamazarną tradycją został mi przydzielony dopiero na 26.03. Za radą koleżanek postanowiłam na siłę jednak załapać się na wcześniejszy termin. Sposoby są dwa: albo dzwonić i wypytywać, albo jeździć co dzień do WORDu. Łatwiejsze w realizacji było dzwonienie, więc dzwoniłam- jeden dzień, drugi, czwarty... Za każdym razem nic. W końcu bez przekonania spróbowałam tydzień po oblanym egzaminie i udało się! Były terminy, pani z okienka kazała jak najszybciej przyjeżdżać. Termin z 26.03 przesunął się na 24.01, czyli na niecałe 2 tygodnie po pierwszym oblanym podejściu.
24.01 spodziewałam się praktycznie wszystkiego poza tym, że... Znów trafię na tego samego egzaminatora. Mój stres automatycznie zwiększył się razy 2... Przygotowanie do jazdy- okej (wylosowałam, o ile dobrze pamiętam, płyn chłodniczy i światła awaryjne), łuk- pierwsze podejście ze stresu zawaliłam, zbyt gwałtowne ruchy i prawie pachołek bym zmiotła, na szczęście w porę się zorientowałam i zatrzymałam. Egzaminator ustawił auto na początek łuku no i spróbowałam raz jeszcze- znów dość gwałtownie, ale poprawnie. Górkę zaliczyłam już bez większych problemów no i wyjechałam na miasto. Trasa podobna, jak za pierwszym razem, co zresztą pewnie charakteryzuje każdego z egzaminatorów- mają swoje ulubione zakamarki i raczej się ich trzymają, z małymi modyfikacjami. Niestety, egzaminator zabrał mnie w miejsce, gdzie zupełnie nie wiedziałam, jak się zachować- zjeżdżając z ulicy Rudzkiej na ulicę Energetyków mijamy światła i jeszcze przed szpitalem jest pas do skrętu w prawo. Po skręceniu w prawo zjeżdżamy na drogę, gdzie pasy ruchu są oddzielone od siebie pasem zieleni. Byłam tak zestresowana całą sytuacją (znów ten sam egzaminator, śnieg, dawka wszelkich możliwych bocznych, osiedlowych uliczek, nieudany manewr zawracania na skrzyżowaniu), że nie zjechałam maksymalnie na lewo przy skręcie w lewo. To był pierwszy błąd, drugi zrobiłam chwilę potem i w efekcie egzamin oblałam po 47 minutach z dokładnie tego samego powodu, co za pierwszym razem, choć w zupełnie innych okolicznościach- po prostu, żeby wiedzieć, jak tam przejechać trzeba na jazdach kilka razy się tam wybrać, ja nie byłam ani razu. Tutaj już moje rozgoryczenie było ogromne, wrażenie, że egzaminator się uwziął spotęgowane, myśli: "chyba się do tego nie nadaję" no i cierpiący budżet, bo znów trzeba było 140 zł wyłuskać na egzamin nr 3.
Termin- 10.04. Cóż... Tym razem moja determinacja aż tak ogromna nie była, by egzamin koniecznie przekładać. Raz tylko, w ferie zimowe, wybrałam się do WORDu z braku innych rzeczy do roboty (nie, żeby matura się zbliżała
), no i udało się przemaglować termin na 03.04. Tylko tydzień, no ale zawsze coś. Czas pomiędzy egzaminem II. a III. zleciał baaaardzo szybko...
Nadszedł ten dzień. Od 3 dni chodziłam wściekła na cały świat, z powodu "pięknej", wielkanocnej, zimowej aury. Na domiar złego w dzień egzaminu śnieg zamiast topnieć padał dodatkowo. Niecenzuralnego słownictwa przytaczać tutaj nie będę, ale zbytnio wyszukane ono nie było
. Ale wtedy pojawiło się nastawienie (wsparte pewnie przez valerian soft), że co ma być, to będzie, muszę dać z siebie wszystko, bo przecież POTRAFIĘ. W drodze na autobus z przerażeniem obserwowałam drogę, gdzie "pasy ruchu" wolne od śniegu zupełnie nie pokrywały się z liniami czy to ciągłymi czy przerywanymi (a mówię tu o drogach głównych). W centrum Rybnika było nieco lepiej, ale też bez szału.
Egzamin miałam na 11:30. Nauczona doświadczeniem, że co najmniej godzinę muszę do tego czasu doliczyć zbytnio się nie spieszyłam, ale dotarłam do WORDu na czas. Pewnie ku zaskoczeniu niektórych spokojnie ściągnęłam kurtkę, rozsiadłam się wygodnie i zaczęłam rozwiązywać krzyżówki
. Czas umilałam sobie też rozładowującymi napięcie sms`ami z ukochanym- w ten sposób jakoś minęła mi godzinka. Zorientowałam się, że przede mną pozostały 3 osoby, więc stresik powoli się pojawiał, choć o wiele mniejszy, niż przy poprzednich egzaminach. Z ulgą zaobserwowałam, że "mój" egzaminator z poprzednich dwóch egzaminów właśnie poprosił ze sobą jakąś Panią, więc szanse, że znów na niego trafię znacznie zmalały. Moja radość trwała jednak bardzo krótko... Pani oblała na placyku. Wtedy to już właściwie byłam przerażona, bo przed oczami miałam wizję zdawania po raz trzeci z tym samym Panem i oczywiście wynik negatywny. Na szczęście zza TYCH drzwi wychylił się ktoś, kogo szczerze życzył mi mój chłopak, a z którym on sam zdał za pierwszym razem- Pan A. Sz., yariska nr 58 Wtedy uwierzyłam, że jeszcze może być dobrze i jakoś dam radę i zdam ten egzamin. Placyk- bez najmniejszego problemu, do sprawdzenia pozycyjne i płyn hamulcowy, łuk spokojnie i niemal perfekcyjnie. Wtedy zeszła ze mnie spora część napięcia, zaliczyłam jeszcze wzniesienie i wyjechałam na miasto. I tutaj miła odmiana- w końcu jechałam normalnymi, głównymi drogami, bez zbędnego kluczenia po osiedlach. Wyjeżdżając z WORDu skręciłam w prawo, na skrzyżowaniu w lewo. Jechałam caaały czas prosto ul. Podmiejską, przejeżdżając nad Zalewem Rybnickim, aż do ronda na którym skręciłam w lewo (ul. Rudzka). Z ulicy Rudzkiej na Energetyków i tą drogą znów cały czas prosto (ona potem przechodzi w Żołędziową). Dojechałam do ronda Mazamet, na którym zawróciłam i zaraz potem skręciłam w lewo na Wierzbową. Tam minęłam dwa skrzyżowania równorzędne, dojechałam do Broniewskiego, gdzie parkowałam prostopadle przodem z lewej strony. Później wiem, że Broniewskiego jechałam prosto, ale niestety, czarna dziura jak dokładnie i dokąd dojechałam, co dalej robiłam
Kolejne co pamiętam to rondo Wileńskie, zjazd na Kotucza (z adnotacją, że egzaminator kazał kierować się na Gliwice) no i skręt w prawo na Rudzką. Rudzką prosto obok Centrum Krwiodawstwa i kampusu, aż do skrzyżowania, na którym skręciłam w stronę kościoła (ul. Rybnickiego). Skręt w lewo na Cmentarną, jazda znów cały czas prosto, aż ponownie trafiłam na ul. Kotucza. W prawo i prosto, aż do ronda Gliwickiego, na rondzie w lewo na Gliwicką. Później skręt na Żużlową, tam zawracanie z wykorzystaniem infrastruktury i biegu wstecznego (przy zielonej bramie). Z powrotem na Gliwicką i potem właściwie caaaały czas prosto obok Carrefoura, przez Wielopole, aż do ronda, którym się zjeżdża na Podmiejską. Rozpędzenie do 50 km/h i hamowanie przy czerwonym hydrancie, dojazd do ronda przy samym WORDzie i skręt w lewo, no i potem już do samego ośrodka
Wynik egzaminu- POZYTYWNY
, błędów zero (choć kilka razy silnik mi zgasł, dwa razy wynikło to z powodu śniegu przy wyjeżdżaniu z miejsca do parkowania i zawracania). Egzaminator można powiedzieć "lajtowy"- nie wprowadzał żadnej niepotrzebnej, nerwowej atmosfery, nie komentował w jakiś mocno nieprzyjemny sposób (raz zwrócił uwagę, żebym uważała na bieg), spokojnie wydawał polecenia. Całość egzaminu- 40 minut, choć w odczuciu wydawało mi się, że jeździłam góra 25
.
Co mogę doradzić- mnie pomogły tabletki, choć pewnie idealny sposób to nie jest. Oczywiście gdy je kupowałam prosiłam o takie, które nie wpływają na kierowanie pojazdem no i trzymałam się zalecanej dawki. Jeśli mogłoby Wam to pomóc, to zabierzcie ze sobą kogoś bliskiego, ale zwróćcie uwagę, by nie była to osoba, która będzie się stresować razem z Wami, tylko taka, która raczej uspokoi w razie czego. Warto zabrać coś do czytania (choćby i podręcznik kierowcy, jeśli macie manię powtarzania przed egzaminem, czego sama nie popieram) no i coś do jedzenie/picia, bo w godzinach od mniej więcej 9 do 12-13 egzaminy mają zazwyczaj opóźnienie o około godzinę. No i jak dla mnie podstawa- wygodne buty na miękkiej podeszwie, sprawdzone, najlepiej takie, w których jeździliście na jazdach. Ja miałam cienkie trampeczki, w które się przebierałam albo przed samym egzaminem, już w samochodzie, albo w poczekalni. Komu mylą się prawa z lewą- dzień wcześniej bransoletka np. na lewą rękę i ciągłe wpajanie sobie do głowy kwestii "Jeśli egzaminator chce, żebym skręcił/skręciła w lewo, to skręcam za ręką, gdzie mam bransoletkę". Niby banalne i może głupie, ale wiem, że z nerwów ludzie różne głupie błędy robią. No i pozytywne nastawienie, ja gdy się przygotowywałam się do jazdy to kilka razy powiedziałam do siebie, na głos: "Teraz jest TA chwila, dasz radę, weź się w garść". Chyba podziałało...
Pozdrawiam i życzę samych pozytywnych wyników, a szczęśliwym posiadaczom prawka szerokiej drogi