Witam wszystkich serdecznie,
Pewnie po przeczytaniu tego posta będziecie mnie uważać za potwora, jednak piszę to wszystko z bólem serca, ponieważ naprawdę nie widzę szans, aby w jakiś inny sposób rozwiązać ten problem.
Jestem instruktorem w jednym z większych miast w kraju (dla dobra sprawy nie napiszę jakie to miasto) i w zawodzie pracuję już 22 lata. Kilka miesięcy temu w OSK, w którym pracuję kurs rozpoczął młody człowiek. Teraz kilka słów o nim: chłopak, wiek - 19 lat, chodzi do liceum (powtarzał klasę w gimnazjum, powiedział mi o tym), wychowywany samotnie przez matkę (starsza pani w wieku ok. 60-65 lat), na kurs poszedł "żeby się nie nudzić w wakacje". Mowa oczywiście o kursie kat. B. Przejąłem go po koledze, który nie miał już do niego sił. Ale wszystko po kolei...
Akurat nie prowadzę zajęć teoretycznych. Niestety, ale muszę przyznać się do tego jakie zwyczaje panują w OSK, gdzie pracuję, po wprowadzeniu nowych egzaminów z teorii. Ponieważ zbyt wiele osób nie zdawało u nas wewnętrznego egzaminu teoretycznego i były wobec tego problemy z rozpoczęciem jazd, kierownik OSK zarządził, aby dawać kursantom testy z płyty, którą dostali w ramach materiałów do nauki. Sprzyjało to zapewne pamięciowej nauce testów, a nie przepisów ruchu drogowego. Podejrzewam, że w ten oto sposób ów kursant zdał wewnętrzny egzamin z teorii na nowych zasadach. Pierwsze 12 godzin wyjeździł z nim kolega. Nie chciał z nim dalej jeździć, bo jak stwierdził, "kursant nie czuł jego sposobu nauczania". OK, myślę sobie, może po prostu się nie dopasowali. Więc na prośbę kierownika oraz kolegi przejąłem chłopaka i wytrzymałem z nim aż 16 godzin. Wspominałem już, że uczę kursantów już dosyć długo, miałem już mniej i bardziej zdolnych, ale po raz pierwszy miałem sytuację, że bałem się wyjeżdżając z kursantem na ulicę. I ten strach wcale nie wynikał aż tak z braku umiejętności kursanta, co z katastrofalnych błędów (o ile tak to można nazwać), których nie popełniłby żaden myślący człowiek i tu nie chodzi wcale nawet o jazdę samochodem. Po kolei. Plac manewrowy w jego przypadku był nawet do zrobienia, aczkolwiek metodą "dla małpki", więc wpadki czasem się zdarzały. Podobnie z parkowaniem, w ostateczności ujdzie. Za to problem dużo większy był z jazdą po mieście. Chłopak wsiadł do samochodu, jak podejrzewam bez znajomości jakichkolwiek przepisów, a egzamin wewnętrzny z teorii zdał, bo nauczył się na pamięć testów, które dał mu na płycie wykładowca i któryś z tych testów przyszło mu później rozwiązać. Ale to nieznajomość przepisów nie jest najgorsza. Pierwsza sytuacja, powtarzana wielokrotnie: przez przejście dla pieszych przechodzą ludzie, on zamiast zatrzymać się, nagle przyśpiesza, ja w ostatniej chwili hamuję i na moje pytanie czemu się nie zatrzymał odpowiada: "przecież bym zdążył przejechać". Sytuacja nr 2: jedziemy 60 na ograniczeniu 60, przed nami nic nie ma, on nagle przyśpiesza i gwałtownie hamuje do oporu, za nami z tyłu jechał samochód, cud że nie wjechał nam w tył, a on na to "no przecież się nic nie stało". Sytuacja nr 3: przed nami zatrzymuje się samochód, ponieważ zapaliło się czerwone światło, ale on nie hamuje, w ostatniej chwili robię to ja, jego tłumaczenie: "no przecież jeszcze bym zdążył". Sytuacja nr 4: parkujemy, a on nie zwracając najmniejszej uwagi na samochód, obok którego ma zaparkować, pakuje się tak, żeby całym przodem w niego wjechał. I tak dalej, i tak dalej. Dochodzi do tego jeszcze notoryczne niekorzystanie z lusterek, nieupewnianie się o możliwości wyprzedzania, omijania, wymuszanie pierwszeństwa (jeździ tak jakby wszędzie miał pierwszeństwo, raz o mało co nie wjechał pod nadjeżdżający tramwaj), silnik gaśnie na co 2gim skrzyżowaniu, myli bieg wsteczny z pierwszym, hamulec wciska do oporu, ma nieskoordynowane ruchy, bardzo opóźniony czas reakcji, itp., itd. Swojego zachowania nie potrafi wytłumaczyć, albo robi to w sposób dziwny, niezrozumiały dla innych. Wszystko trzeba było mu powtarzać po kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt razy, a i tak nie docierało nic do niego. Ostatnie 2 godziny + egzamin wewnętrzny z praktyki, odbył z nim na moją prośbę kierownik ośrodka. Potwierdza on moje zdanie o tym chłopaku, dodatkowo kolega, który odbył z nim pierwsze 12 godzin twierdzi to samo, ale nie chciał wcześniej o tym mówić, bo bał się, że nie będę chciał z nim jeździć, gdyż sam chciał się go pozbyć.
Co zrobiliśmy ?
Egzaminu wewnętrznego z praktyki oczywiście nie zdał. O mało co nie przejechał staruszki przechodzącej przez przejście dla pieszych. Stwierdził, że przecież zdążyłby jeszcze przejechać. Kierownik OSK powiedział mu, że nie może dostać zaświadczenia o ukończeniu kursu, wydał mu natomiast zaświadczenie lekarskie, itp. i poprosił go, aby więcej nie przychodził tutaj na jazdy, uzasadnił to jego postępowaniem na jazdach, opierając się na opinii mojej i kolegi. Następnego dnia przyszła do nas z awanturą jego matka, że ona nam nie daruje, itp.
Myślę, że taka osoba nie ma szans być bezpiecznym kierowcą, podobnie uważa mój przełożony, i dla dobra ogółu powinna z robienia prawa jazdy zrezygnować. Jakiś tydzień później widziałem tego byłego już kursanta, jak jeździł samochodem szkoły jazdy, która słynie z wystawiania zaświadczeń o ukończeniu kursu bez przeprowadzenia egzaminów wewnętrznych. Może dojść do tragedii, jeżeli w czasie jego jazdy instruktor będzie się zajmował czymś innym, a takich instruktorów niestety nie brakuje. Co jeśli jakimś cudem chłopak zda egzaminy państwowe (na teoretyczny udostępniona zostanie oficjalna baza pytań lub skorzysta z tych co już wyciekły do internetu i nauczy się ich na pamięć, a praktyczny zda w jakiejś małej miejscowości przy małym ruchu lub będzie nadzwyczajnie skupiony) albo załatwi sobie PJ za łapówkę lub "zda" na Ukrainie bądź w Czechach?
Moim zdaniem ten chłopak ma przeciwwskazania psychologiczne aby być kierowcą, podobnego zdania jest również mój szef. Planujemy napisać pismo (w którym opiszemy jego zachowanie) do wydziału komunikacji, aby przebadał go psycholog, nim dojdzie do jakiejś tragedii. Tylko czy mamy ku temu podstawy prawne (wiem że egzaminator za pośrednictwem dyrektora WORD-u może to zrobić)? Czy to pismo zostanie na poważnie potraktowane, jeżeli tych zachowań inaczej niż pisemnie nie udokumentowaliśmy (wszak bez czyjejś zgody nie można go nagrywać, a on przecież nie zgodziłby się)?
Czy ktoś miał kiedyś podobny problem i mógłby się podzielić doświadczeniami w tej kwestii? Co takiego zrobił? Czy instruktor/OSK mogą wnioskować o przebadanie kursanta przez psychologa i w przypadku negatywnego wyniku, uniemożliwić mu zrobienie PJ? W rozporządzeniu zauważyłem tylko wzmiankę o egzaminatorze. Nie mogę już na to biernie patrzeć i trzeba coś zrobić, aby ten chłopak nie wyrządził komuś krzywdy. Proszę, pomóżcie !!
Dziękuję i pozdrawiam,
Marek