Pamiętam dobrze swoje trzy egzaminy-ponad rok temu ( w Rzeszowie ).
I - teoria bezbłędnie, na placu prostopadłe tyłem i zawracanie-łuk pokonałam bezbłędnie za pierwszym razem, poległam na parkowaniu  :( 
II - hhmm straszne-poległam na łuku ( stres + dołek na łuku = klapa )  :( 
no i III podejście - o 6.00 rano dwie godzinki jazdy ze świetnym instruktorem ( z innym niż jeździłam na kursie ). 
Wcześniej przez parę dni codziennie piłam na uspokojenie herbatkę z melisy a po jeździe, przed udaniem się na egzamin, wypiłam "podwójną" dawkę - i to mi chyba pomogło.....  hhmm trochę wstyd się przyznać-byłam chyba nieco tym "otumaniona"-ale nerwy opuściły mnie całkowicie  :D Dlatego polecam takie kojenie nerwów  :) 
Na placu wtedy trafiłam znowu na feralny łuk-ten co na II-gim. Ale!!! poszło mi dobrze  :)  później skośne-za drugim razem-w pierwszej próbie najechałam na linię...no i prostopadłe tyłem ( o ile dobrze pamiętam ) - wykonane w pierwszej próbie pozytywnie  :wink:  , którego na I-wszym egzaminie nie wykonałam  :roll:  
na mieście-to już było super  :)  nawet wyjechałam za miasto, trochę "pośmigałam", oczywiście nie obyło się bez uwag egzaminatora, ale nic poważnego nie zrobiłam...-wynik był pozytywny-aż czasem myślę, jak to się mogło stać???!!!  :wink:   :D  
Po tych moich doświadczeniach uważam, że najgorsze na egzaminie są nerwy. Stres potrafi tak zmienić człowieka, że ten nie ma pojęcia, co robi.....
a co do lusterek i innych technicznych spraw, to rzeczywiście są ważne-warto w takiej sytuacji poprosić egzaminatora o pomoc
			