wczoraj miałam pierwszy egzamin praktyczny - piszę pierwszy, bo nareszcie do mnie dotarło, że zdać za pierwszym razem nie jest tak łatwo, przynajmniej w Łodzi, wiem oczywiście że to się zdarza, bo niektórych muszą przepuścić, dla zachowania pozorów.
placyk spoko, oprócz lewego rękawa miałam skośny i prostopadły tyłem - wg mnie raczej trudne manewry, ale zaliczył mi, i pojechaliśmy na miasto, od razu mówię, że instruktorem był stary wredny dziad, więc atmosfera nie była bynajmniej zachęcająca, a że ze mnie człowiek nerwowy, więc się oczywiście zestresowałam, i raz nie zawróciłam, chociaż mogłam, i dwa razy wjechałam na pas dla autobusów skręcając na skrzyżowaniu. nie wiem, czy można to zaliczyć, on w każdym razie kazał się zatrzymać, i powiedział, że się przesiadamy. nie wiem, czy liczył na łapówkę, jak liczył to się przeliczył, ale dawno nie przeżyłam takiego wstydu i upokorzenia, tym bardziej, że ja lubię jeździć i uważam, że umiem. ryczałam cały wczorajszy dzień, ale w poczekalni przed egzaminem spotkałam osoby, które zdawały po 3-4-ty raz, podchodząc do tego se stoickim spokojem. czy niezdawanie hartuje? następny mam 20-go stycznia, nie mam już forsy na jazdy, ale pieprzę to, pokażę im i zdam!