Mimo, że od mojego pierwszego zdawania egzaminu państwowego, którego nie zdałam na mieście minęło prawie 3 miesiące, to do tej pory zastanawia mnie czy miałam pecha, czy zostałam oblana całkiem słusznie i nie powinnam szukać nigdzie żadnego usprawiedliwienia...
Otóż sytuacja była taka, że dostałam polecenie skręcenia w lewo na najbliższym skrzyżowaniu. Był tam oddzielny pas i sygnalizator (bezkolizyjny) dla skręcających w lewo, więc ustawiłam się na nim, a przede mną stały 2 albo 3 samochody, w tym nauka jazdy na samym początku. Zauważyłam wcześniej, że światła dla skręcajacych w lewo zmieniają się tam bardzo szybko i stojąc na czerwonym cały czas zastanawiałam się, czy zdąrzę przejechać na najbliższym zielonym, czy będę musiała się zatrzymać. Niby banał, ale był to egzamin, więc wszystko musiało wlaściwie przebiec idealnie. Jeżdżąc na kursie nic by się nie stało gdybym popełniła jakiś błąd. Tutaj nie mogłam go zrobić.
W końcu zapaliła się zielona strzałka w lewo. Nauka jazdy ruszyła oczywiście z lekkim opóźnieniem, za nią samochody, które stały przede mną i w końcu ja (ani za szybko ani za wolno). Obserwowałam cały czas sygnalizator stojący na wysepce i mijając go miałam jeszcze sygnał zielony, ale dosłownie sekundę póżniej spojrzałam kątem oka na sygnalizator wiszący nad jezdnią i zauważyłam, że zapaliło się na nim w tym momencie jak pod nim przejeżdżałam światło pomarańczowe. Zatrzymać się nie mogłam bo byłam już właściwie na skrzyżowaniu i dodałam troszkę gazu, żeby je jak najszybciej opuścić. Przede mną po skręceniu w lewo było przejście dla pieszych z sygnalizatorem. To były chyba ułamki sekundy, bo mam wrażenie, że w tym samym momencie kiedy zapaliło się czerwone dla pojazdów skęcających w lewo , zapaliło się w tamtym miejscu zielone dla pieszych. Moim zdaniem to lekka głupota, bo wiadomo, że samochody czasami w ostatniej chwili wjeżdżają na skrzyzowanie na pomarańczowym (tak jak ja) i powinno się im umożliwić jakoś zjazd z tego skrzyżowania, włączając zielone dla pieszych z kilkusekundowym opóźnieniem (jeśli dobrze myślę funkcjonuje coś takiego na wielu skrzyżowaniach). Piesi od razu wyszli więc na pasy. Zauważyłam ich, ale przyznam się, że tak szybka obecność pieszych na pasach zaskoczyła mnie lekko i zbiła z tropu, bo byłam pewna, że zdąrzę zjechać ze skrzyżowania. Wcisnęłam hamulec, żeby się zatrzymać, ale chyba z sekundę wcześniej wyprzedził mnie w tym egzaminator, bo chyba się spodziewał, że nie zdążę przed nimi zahamować :/ Miałam wrażenie, ze ten hamulec to w jednym momencie wcisnęliśmy, egzaminator, jak mówię, może ułamek sekundy przede mną :/ No i oczywiście koniec egzaminu, musiałam zjechać na parking kilkanaście metrów za skrzyżowaniem... I nie wiem do tej pory czy miałam po prostu wybitnego pecha... Naprawdę mocno mnie ta sytuacja na skrzyżowaniu zaskoczyła, że te światła dla pieszych tak szybko się zapaliły. Nie twierdzę, że jestem zupełnie bez winy, bo oczywiście mogłam się domyślić, że może mi się taka sytuacja zdarzyć, mogłam dużo wcześniej zauważyć tych pieszych i obyłoby się może bez gwałtowengo hamowania, ale z tych emocji chciałam już jak najszybciej opuścić te skrzyżowanie i jechać spokojnie dalej, mieć egzamin za sobą. Z jednej strony nie mogłam się przecież zatrzymać przed zielonym światłem jak skręcałam w lewo, bo wjeżdżając właściwie na skrzyżowanie miałam jeszcze zielone.... :roll: W ogóle dziwna to była sytuacja.
Po tym wszystkim miałam nauczkę, żeby uważać na egzaminie szczególnie na światła i pieszych :/